Józef Stawinoga do Wielkiej Brytanii dotarł podczas II wojny światowej. I już tam został. Ożenił, się pracował. Aż nagle coś pękło. Z sobie tylko znanych przyczyn, na początku lat siedemdziesiątych rozbił namiot za zadrzewionej wysepce dzielącej jezdnie obwodnicy Wolverhampton i zamieszkał w nim, oddzielony od ludzi sznurami pędzących samochodów.

Władze miejskie dały się przekonać tłumaczeniom znajomych pustelnika z wyboru, że cierpi on klaustrofobię wywołaną pobytem w barakach obozu jenieckiego. Nie wyeksmitowały go z jego lokum. Dowożono mu zapasy jedzenia i ciepłe posiłki z pomocy społecznej. Cztery lata temu wymieniono Stawinodze jego rozpadający się już namiot na nowy.

Kiedy rozeszła się dzisiaj wiadomość, że Józef Stawinoga zmarł, rozsiani po całym świecie fani współczesnego pustelnika wśród tłumów, zaapelowali do władz miejskich Wolverhampton, żeby nazwały obwodnicę jego imieniem. A władze? Przyznały, że miasto bez pustelnika nie będzie już takie samo.