Prokuratura zakończyła już śledztwo w sprawie Nangar Khel. Wkrótce do sadu ma trafić siedem aktów oskarzenia przeciwko polskim żołnierzom. To od ich strzałów blisko rok temu zginęli afgańscy cywile.

Reklama

"Mam nadzieję że niedługo prawda wyjdzie na jaw. Ta, do której dążymy my, nasi obrońcy i rodziny" - mówił w TVN24 podporucznik Łukasz Bywalec.

"Prawda jest taka, że ci ludzie nie zostali zabici, tylko zginęli" - broni się plutonowy Tomasz Borysewicz. "Nie wiedzieliśmy, że są tam cywile. To był przypadek" - przekonuje.

Na pytanie o to, czy wspomina czasami moment, w którym dowiedział się że zginęli cywile, w tym dzieci, przyznaje: "Bardziej przypomina mi się moment, jak zostałem rzucony na ziemię. Jak weszli z buciorami do mojego domu i grzebali w bieliźnie mojej żony" - opowiada. "Ludzie chcieliby usłyszeć wspomnienia jak z Wietnamu, że coś nas straszy po nocach. Nikomu nic się po nocach nie śni".

Żołnierze przekonują, że dostali wadliwą amunicję do moździerzy, dlatego pocisk zboczył z kursu i uderzył w cywilów. "Broń nie była testowana na takiej wysokości, bo to jest wysokość taka jak Rysy" - tłumaczy plutonowy Borysewicz. "Wiedzieliśmy, ze zdarzają się przypadki, że sprzęt może zachowywać się inaczej. Ale nie było wyjścia, bo musielibyśmy złożyć bron i jeździć na akcje z niczym. Broń dawała nam świadomość, że możemy się bronić" - dodaje podporucznik Łukasz Bywalec.