Tej tragicznej niedzieli w domu Krzysztofa Ziemca zapalił się garnek z parafiną. Próba ugaszenia go nie powiodła się i ogień rozprzestrzenił się na część mieszkania. Zajęło się również ubranie i ciało dziennikarza. Ziemiec palił się jak żywa pochodnia, a mimo to myślał tylko o tym, by ratować żonę i dzieci.
Krzysztof w ciężkim stanie trafił do szpitala. O tym, jak się dziś czuje dziennikarz, w rozmowie z "Faktem" opowiada jego żona Danuta.
Proszę powiedzieć, jak się czuje mąż?
Znacznie lepiej. Nie ma już zagrożenia życia, więc najgorsze jest za nami. Krzysztof nie przyjmuje już antybiotyków, czasem tylko środki znieczulające. Mimo że jego ciało już nie jest żywą raną, to codzienne zmiany opatrunków nadal sprawiają mu ból. Na szczęście nie zostały uszkodzone mięśnie. Szyja, obydwie ręce, brzuch, plecy i jedna noga pięknie się goją. Do zaleczenia pozostaje jeszcze druga noga, która nadal jest w złym stanie. Oczywiście pod względem estetycznym nadal wygląda to koszmarnie, ale najważniejsze, że już jest zdrowy. Lekarze powtarzają mi ciągle, że całe szczęście, że mężowi nic nie dolega. Gdyby był na coś chory, np. na cukrzycę, to nie wiadomo, czy wyszedłby z tego tak szybko.
Jak długo potrwa leczenie?
Trudno powiedzieć, bo nikt nadal nie wie, jak będzie ono teraz wyglądało. Już piątego dnia po wypadku Krzysztof zaczął rehabilitację. Trzeba było zadbać, by jego mięśnie były w ruchu. Gdy człowiek tyle leży i się nie rusza, jego ciało przestaje być sprawne. Te ćwiczenia były bardzo bolesne, ale z każdym dniem było coraz lepiej i teraz naprawdę są efekty.
Na początku rokowania nie były dobre, a wygląda na to, że mąż szybko wraca do zdrowia.
Krzysiek bardzo chce już wrócić do domu. Ma niesamowitą motywację i duże samozaparcie. Rehabilitanci przychodzą do niego dwa razy dziennie. Ale nawet gdy ich nie ma, Krzysiek ciągle ćwiczy. Tak naprawdę nie ma nic innego do roboty i roznosi go energia. Więc korzysta z tego czasu i trenuje. Ma też coraz lepszy humor. Ostatnio codziennie robi też przegląd prasy.
Obejdzie się bez operacji plastycznej?
Tak. Skóra tak dobrze się goi. Na razie wszystko wskazuje na to, że nie będzie potrzebny żaden przeszczep skóry. Ale zamartwianie się tym w takim ciężkim czasie byłoby nie na miejscu, bo przez pierwsze dwa tygodnie trwała po prostu walka o jego życie. Jak można było więc myśleć o przeszczepie, gdy groziło takie nebezpieczeństwo?! Cały czas istniała obawa przed zakażeniem najmniejszymi bakteriami.
Musiało być pani bardzo ciężko...
Tak, ale mamy świadomość, że to nie jest niestety koniec. Dopiero dwa dni temu zdałam sobie sprawę, jak poważny był jego stan. Gdy wreszcie to do mnie trafiło, ucieszyłam się nawet, że nie miałam czasu się zastanawiać. Na mojej głowie było tyle obowiązków: dzieci, mieszkanie i mąż. Gdybym czuła lęk, nie umiałabym mieć w sobie tyle optymizmu i nadziei. Nie potrafiłabym przychodzić do męża z uśmiechem na twarzy i dawać mu wsparcie.
Czy dzieci widziały się już z tatą?
Tak. Długo nie mogły go widzieć, bo mąż nie był jeszcze w stanie z nimi rozmawiać. Ale robiłam mu zdjęcie komórką i pokazywałam dzieciom, że tatuś już zdrowieje. W końcu dzieci zaczęły mieć do mnie pretensje, że nie mogą go widzieć. Zabrałam je więc. Bardzo się ucieszyły i ciągle pytają, kiedy tata wróci do domu.
No właśnie, kiedy wróci?
Mieszkanie jest już wyremontowane. Ale naprawdę ciężko stwierdzić, kiedy Krzysiek będzie mógł wrócić. Czekamy na diagnozę chirurga.