Na środku Białegostoku stoi duży fiat z wymalowanymi liśćmi marihuany i przyspawaną do dachu reklamą sklepu, w którym - jak głosi napis - można kupić "zioło" i "kreskę". Sklep nazywa się 'coffee shop', co oznacza sklepy z marihuaną i haszyszem, których pełno w Amsterdamie. "To jawna reklama narkotyków, a to nielegalne!" - oburzył się czytelnik "Kuriera Porannego" i o 8.30 rano zadzwonił do straży miejskiej z prośbą o usunięcie auta.
Gdy mężczyzna wracał do domu o 18, duży fiat nadal stał w tym samym miejscu. Zadzwonił do straży miejskiej po raz drugi. Usłyszał, że wszelkie informacje na temat samochodu uzyska u rzecznika prasowego, ale na drugi dzień, bo teraz już za późno - skończyły się godziny urzędowania. To rozsierdziło czytelnika na tyle, że postanowił zadzownić do prezydenta miasta, żeby zagonił strażników miejskich do roboty.
Po rozmowie z zastępcą prezydenta na miejscu - zdaniem czytelnika - pojawiło się 12 strażników miejskich. Obeszli auto dookoła i uznali, że... jest zaparkowane prawidłowo i nie ma podstaw, by je odholować. Reklamy narkotyków zdali się w ogóle nie zauważać, choć ustawa o zapobieganiu narkomanii zabrania reklamy i promocji substancji psychotropowych lub środków odurzających.
"Skontaktujemy się z właścicielem samochodu oraz właścicielem sklepu, którego reklama znajduje się na aucie - mówi Joanna Szerenos-Pawilcz, rzeczniczka białostockiej straży miejskiej, jednocześnie dementując, informację o 12 strażnikach miejskich i informując, że było ich tylko czterech.