Niemiecki rząd planuje zaostrzenie kontroli świadczeń socjalnych pobieranych przez obcokrajowców. Dotyczy to zwłaszcza zasiłków na dzieci migrantów zarobkowych z Bułgarii, Czech, Polski i Rumunii. To kolejny po Wielkiej Brytanii kraj UE, który planuje uderzyć w imigrantów z biedniejszych państw Unii.
Jutro rząd Angeli Merkel będzie omawiał plan odpowiedzi na nadużycia w korzystaniu z zasiłków. Berlin zamierza m.in. skuteczniej przeciwdziałać nieuzasadnionemu pobieraniu przez obcokrajowców zasiłków na dzieci. W upublicznionym przez media znad Renu raporcie rządowym można przeczytać, że część dzieci, które otrzymują zasiłek, nie mieszka na terenie Niemiec. Dotyczy to m.in. 28,7 proc. polskich dzieci.
Niemieckie ministerstwo ds. rodziny już od kilku miesięcy zastanawia się, czy i w jaki sposób obecne prawo do zasiłku na dzieci (tzw. Kindergeld) obwarować ostrzejszymi warunkami. Co roku tylko dzieci mieszkające w Polsce otrzymują z tego tytułu 60 mln euro (250 mln zł). Dlatego resort kierowany przez socjaldemokratkę Manuelę Schwesig planuje wprowadzić dodatkowy warunek: dzieciom przysługiwałby Kindergeld tylko wtedy, gdy będą mieszkać w RFN i chodzić do niemieckiej szkoły.
Zgodnie z przepisami UE Polacy mogą korzystać z niemieckiego zasiłku dla dzieci. Wystarczy, że jeden rodzic pracuje legalnie na terenie Niemiec, mieszka tam i rozlicza się z niemieckim fiskusem. Jest on jednocześnie jedyną osobą uprawnioną do złożenia wniosku w placówce wypłacającej to świadczenie, czyli tzw. Familienkasse. Osoba, która pobiera podobny zasiłek w Polsce, musi z niego zrezygnować bądź dostarczyć stronie niemieckiej informacje o jego wysokości. Ta suma zostaje następnie odjęta od kwoty Kindergeld. Oczywiście wysokość zasiłku jest taka sama dla wszystkich dzieci z UE: od 185 euro na pierwsze i drugie dziecko, przez 190 euro na trzecie, aż po 215 euro na czwarte i każde kolejne (odpowiednio 775, 800 i 900 zł).
Reklama
Pomysł modyfikacji tego prawa narodził się pod koniec zeszłego roku, kiedy w Niemczech zaczęło się głośno mówić o napływie całych rodzin z Rumunii i Bułgarii, które korzystają z niemieckiego systemu opieki socjalnej. Okazuje się jednak, że z Kindergeld korzysta niewspółmiernie więcej polskich dzieci niż rumuńskich czy bułgarskich. W 2013 r. Kindergeld otrzymało 56 tys. dzieci z Bułgarii i Rumunii. Z tej liczby – według danych Niemieckiego Instytutu Badań nad Rynkiem Pracy – przytłaczająca większość, bo 91,2 proc., mieszka jednak nad Renem razem z rodzicami. Wśród wszystkich obcokrajowców żyjących w Niemczech średnia ta wynosi 15 proc. Ta liczba jest jeszcze wyższa w przypadku Polaków. Na 142 tys. dzieci korzystających z zasiłku 28,7 proc. pozostało nad Wisłą. Autorzy dokumentu piszą, że zasiłek na dzieci „nierzadko jest jedynym widocznym dochodem rodziny”, co może tworzyć dodatkowe bodźce do imigracji zasiłkowej.
Reklama
Zaostrzenie kontroli ma też zapobiegać oszustwom, gdy wnioskodawcy w ogóle nie mają dzieci. Jednym ze sposobów na zwiększenie skuteczności kontroli jest konieczność podawania przez zasiłkobiorcę NIP – aby zweryfikować jego wniosek z danymi w urzędzie skarbowym (ile dzieci rozlicza). Kolejny pomysł to czasowy zakaz wjazdu na teren Niemiec dla osób przyłapanych na oszustwach. Berlin zapewnia jednak, że te propozycje nie mają na celu tworzenia barier w korzystaniu z prawa do swobodnego przemieszczania się obywateli UE, a jedynie zwalczanie nadużyć.
Pomysł okazał się nośny zwłaszcza w kontekście planowanych na maj wyborów do europarlamentu. Nie tylko w Niemczech: 1 stycznia rząd Davida Camerona zmienił zasady przyznawania zasiłku dla bezrobotnych. Teraz imigranci będą mogli go otrzymać dopiero po trzech miesiącach pobytu na Wyspach. Pojawiła się także analogiczna do niemieckiej zapowiedź odebrania zasiłków na dzieci, które nie przebywają w kraju na stałe. Pomysł skrytykował unijny komisarz ds. socjalnych László Andor.
O kontrowersjach w przyznawaniu zasiłków Polakom mieszkającym w Norwegii i Wielkiej Brytanii pisał "DGP". ZOBACZ TAKŻE: