"Domagamy się zadośćuczynienia w wysokości co najmniej 15 tysięcy euro oraz wglądu do akt dokumentujących wieloletni konflikt Pomorskiego z urzędem ds. młodzieży (Jugendamtem)" - mówi adwokat mężczyzny, Rudolf von Brecken. Nazwał też zakaz kontaktu z dziećmi w języku polskim represją.

Reklama

Po rozwodzie Wojciecha Pomorskiego z Tanją, Niemką z Hamburga, ich dzieci pozostały przy matce. Niestety, była żona zabroniła ojcu kontaktowania się z dziećmi. Ale Pomorski zbyt kochał swoje dwie córeczki i w sądzie wywalczył po czterech miesiącach prawo do widywania się z kochanymi malcami.

Pomorski mógł raz na dwa tygodnie widzieć się z dziećmi, choć tylko pod nadzorem Urzędu ds. Młodzieży. Nie mógł się doczekać pierwszego spotkania. Radość nie trwała zbyt długo. Na kilka dni przed wyznaczonym terminem urząd poinformował go, że nie może mówić do dzieci po polsku. I albo podporządkuje się, albo spotkań nie będzie.

A najbardziej zszokowała go argumentacja urzędu, którą otrzymał na piśmie: "Z fachowo-pedagogicznego punktu widzenia trzeba zaznaczyć, że nie leży w interesie dzieci, aby podczas spotkań nadzorowanych posługiwano się językiem polskim. Promowanie języka niemieckiego może być dla dzieci jedynie korzystne".

"Ten urząd nie zmienił się od czasów hitlerowskich. Powstał po to, by dbać o czystość rasy niemieckiej i dalej spełnia swe zadanie" - mówi dziennikarzom "Faktu" oburzony Polak.





Dziś rusza proces przeciwko Urzędowi ds. Młodzieży. Pomorski podał urzędników do sądu, bo robili co mogli, by utrudniać kontakty z jego dziećmi. W ciągu kilku lat widział się z córkami zaledwie sześć razy.