24-letni Piotr Banachowicz nie zdążył jeszcze założyć rodziny, nie miał żony i dzieci. Nie zdążył zakosztować smaku takiego życia, dopiero co skończył studia na uniwersytecie zielonogórskim. Tragiczny wypadek podczas Air Show w Radomiu położył kres jego marzeniom i planom na przyszłość - pisze "Fakt".

Reklama

Młodość, odwaga... Piotr kochał latanie, kochał samoloty i powietrzne akrobacje. "Mimo że tak młody, miał już duże doświadczenie i doskonale radził sobie w akrobacjach. Na podstawowym poziomie osiągnął wszystko" - mówi wstrząśnięty śmiercią lotnika Artur Haładyn, z-ca szefa aeroklubu ziemi lubuskiej.

Jego słowa potwierdzają osiągnięcia Piotra Banachowicza na zawodach sportowych. Już sześć lat temu zajął trzecie miejsce w klasie średniej w Akrobacyjnych Mistrzostwach Polski. Potem cały czas się doskonalił, szlifował talent i umiejętności. O jego klasie świadczy to, że koledzy z akrobacyjnej grupy Żelazny nie bali się z nim latać i wykonywać wspólnie skomplikowanych podniebnych ewolucji.

"W tym sporcie trzeba mieć do siebie ogromne zaufanie, bo lata się w bardzo bliskiej odległości. Członkowie naszej grupy takie do siebie mieli - opowiada Haładyn. Piotr był niezwykle lubiany w aeroklubie. Często spotykał się z kolegami, po lotach wspólnie grillowali. "Był wspaniałym, otwartym, towarzyskim człowiekiem" - mówią "Faktowi" zgodnie ci, którzy go znali. Wieczorem w dniu tragedii na teren lotniska aeroklubu przychodzili wstrząśnięci mieszkańy Zielonej Góry. Wielu młodych miało łzy w oczach. Zapalali znicze, modlili się i patrzyli w puste, wieczorne niebo.

Reklama





Ból rozdziera jej serce, łzy bezgranicznej rozpaczy cisną się do oczu... Krystyna Marchelewska straciła ukochanego męża, o którego życie drżała za każdym razem, gdy wzlatywał w powietrze. Drżała, choć był świetnym pilotem, twórcą zespołu "Żelazny". Stało się to, czego tak się bała od wielu lat.

Reklama

Akrobacje lotnicze były dla Lecha Marchelewskiego wielką pasją - dowiadujemy się z "Faktu". Doświadczony, znający smak ryzyka pilot latał od wielu lat i nie wyobrażał sobie życia bez tego. W końcu jednak, właśnie dla żony, postanowił porzucić na zawsze akrobacje lotnicze. Pokazy w Radomiu miały być jego ostatnimi. Bardzo mu zależało, by żona przyjechała do niego do Radomia w niedzielę na ostatni dzień pokazów. Potem mieli razem pojechać na wakacje do Kołobrzegu. Mieli chodzić na plażę, nad morze. Wypocząć, nacieszyć się sobą.

"Mieliśmy już zarezerwowane noclegi. Planowaliśmy wspólne spacery. Boże... Bałam się o niego za każdym razem, kiedy siadał za sterami samolotu - zdruzgotana kobieta nie może powstrzymać łez. O śmierci ukochanego męża dowiedziała się z telewizji.

W sobotnie popołudnie pani Krystyna szykowała się już do wyjazdu do Radomia. Przyniosła deskę do prasowania i spojrzała w telewizor.

"Usłyszałam, że w Radomiu był tragiczny wypadek i że zginęło dwóch pilotów. Zrozumiałam, że mojemu mężowi stało się coś złego. On wiedział, jak się denerwuję, więc od razu by do mnie zadzwonił, że był wypadek, ale jemu nic nie jest" - rozpacza na łamach "Faktu" pani Krystyna. "Dzwoniłam i dzwoniłam, ale jego telefon nie odpowiadał. Potem w telewizji podali nazwisko jego i Piotra... " - wspomina ocierając łzy żona Lecha Marchelewskiego. "Nie wiem, jak będziemy żyć, gdy jego zabrakło? Teraz będę się bała o naszego syna, który jest pilotem samolotów pasażerskich. Nie mogę mu przecież zabronić pracy".