Dziś, po latach, można już chyba, a nawet trzeba powiedzieć, jak było. Inaczej legenda będzie żyła własnym, fałszywym życiem - pisze Stanisław Ciosek.
W 1999 roku media obiegły nagrania z Charkowa, na których widać bladego prezydenta Kwaśniewskiego i jego problemy z utrzymaniem pionu.
Wszystko wyglądało jednak zupełnie inaczej, niż to co opisywały media - czytamy we wspomnieniach Cioska.
Były dyplomata nie dziwi się temu, że Kwaśniewski nie chciał wówczas opowiadać o szczegółach incydentu, bo musiałby postawić kilka niezwykle szanowanych osób w bardzo kłopotliwej sytuacji.
Jak było naprawdę?
Lecieliśmy prezydenckim tupolewem już z Katynia, z lotniska w Smoleńsku, do Charkowa. W saloniku razem z Aleksandrem Kwaśniewskim siedzieli między innymi: rabin, rzymskokatolicki biskup polowy, prawosławny ordynariusz Wojska Polskiego oraz kapelan Ewangelickiego Duszpasterstwa Wojskowego. A że w tradycji prawosławnej istnieje zwyczaj wypicia za dusze zmarłych (...) nasz autokefaliczny duchowny wyjął z podręcznego bagażu buteleczkę z trunkiem i wzniósł stosowny do okoliczności toast (...) Pozostali hierarchowie dostosowali się do tradycji. Pamiętam, że rabin, który nie miał ze sobą żadnego trunku, dyskretnie załatwił sprawę ze stewardem, który przyniósł coś z barku w samolocie - relacjonuje Ciosek.
Były ambasador w ZSRR i Rosji twierdzi, że nie było to bezsensowne picie do dna, a jedynie rytualne toasty. Zdaniem Cioska w klimatyzowanym pomieszczeniu nie odczuwało się działania alkoholu.
Jednak gdy już wylądowaliśmy i steward otworzył drzwi, z zewnątrz buchnęła w nas fala upalnego powietrza. To było wrześniowe popołudnie, piękny, słoneczny dzień. I to ciepło natychmiast zrobiło swoje... Zobaczyłem, jak twarz Aleksandra Kwaśniewskiego cokolwiek blednie. Tu kabina z klimatyzacją, a tu dziki upał, który najzwyczajniej w świecie w klika minut ściął prezydenta z nóg. Nie tylko jego zresztą. Bladość można było zauważyć i na innych obliczach - pisze Ciosek.
Po tym jak zobaczył, co dzieje się na charkowskim cmentarzu i to słynne zachwianie się prezydenta, Stanisław Ciosek szybko pobiegł do budynku, w którym miała odbyć się dalsza część uroczystości.
Bałem się przemówienia, które tam miało nastąpić. Wpadłem na salę i rozejrzałem się w poszukiwaniu mikrofonu. Był! Ruszyłem, zdjąłem go ze stojaka, schowałem za plecami (...) Prezydent rozejrzał się po sali, popatrzył, zobaczył pusty statyw bez mikrofonu (...) Aleksander Kwaśniewski pochylił się, sięgnął po przewód i - po nitce do kłębka - przywędrował za nim wprost do mnie. Zabrał mi mikrofon i... wygłosił a vista mowę, którą można było drukować. Wszystkie akcenty rozłożone idealnie. Bez przygotowanego tekstu, z głowy, świetne przemówienie. Po prostu już mógł. Wystarczyło dziesięć minut, by organizm poradził sobie i z upałem, i z niewielką w końcu ilością trunku - czytamy w książce.
Fakt, że tłumaczenie kancelarii było idiotyczne, to całe wyjaśnianie dziwnego zachowania prezydenta pourazowym zespołem przeciążeniowym goleni prawej . Ale z drugiej strony, gdyby chciano wyjawić rzeczywiste przyczyny wydarzenia, natychmiast stałoby się jasne, kto był spiritus movens... - pisze Ciosek.
Stanisław Ciosek, współpraca: Jan Osiecki i Ewa Charitonow, Wspomnienia (niekoniecznie) dyplomatyczne, Prószyński i S-ka.