"Gazeta Polska" ozdobiła swój świąteczny numer "Kalendarzem z agentem". Na tych samych prawach znaleźli się tam kaci i ich ofiary. Byli sekretarze PZPR i ludzie złamani przez SB; łajdacy i ci, którzy z SB rozmawiali, jednocześnie walcząc heroicznie o to, aby pozostać uczciwymi ludźmi lub choćby jak najmniej się ześwinić. Poszczególne miesiące ozdabiają więc Olin i Bolek, Ketman i Filozof, Prym i Lange, i wielu innych dobranych przez redakcję w podobny sposób, ku rozbawieniu czytelników.

Reklama

Jeśli Adam Michnik kiedykolwiek wygrał swoją wojnę o lustrację, to wygrał ją właśnie teraz. Przecież od roku 1989 powtarzał, że żadnej lustracji w Polsce być nie powinno, bo Polacy do niej nie dojrzeli. Bo materiały SB dostaną się w ręce ludzi, którzy zamiast próbować poznać prawdę będą z tego robić ubaw i dintojrę. Właśnie ubaw i dintojrę zrobili z lustracji redaktorzy świątecznego numeru "Gazety Polskiej". Przyznając rację Adamowi Michnikowi. Czyniąc go "zza grobu zwycięzcą".

Ja naprawdę kiedyś wierzyłem, że lustracja jest w Polsce potrzebna i da się ją przeprowadzić jako prawo, instytucję i procedurę. W obliczu lustracyjnej praktyki, spoglądając choćby na kalendarz agentów "Gazety Polskiej" muszę jednak wziąć pod uwagę najgorszą możiwość: że to Michnik miał rację, a ludzie tacy jak Antoni Dudek, Andrzej Paczkowski, Paweł Machcewicz, Jan Lityński... i w końcu ja sam - wyszliśmy na naiwniaków.