Miłosne perypetie Kazimierza Marcinkiewicza zawodowo ani mnie ziębią, ani grzeją. Jeżeli nad czymś się zastanawiam to tylko nad tym, dokąd były premier zmierza i czy rzeczywiście ma tak dobre wyczucie PR-u, jak to się zwykło uważać.

Reklama

Pamiętamy jakim był szefem rządu: umiał uwodzić ludzi. Grał w piłkę, lepił bałwany i wszystko działało. Potem z czasem zaczął jednak tracić swój instynkt, czego ostatnim doniosłym akordem jest love story tocząca się od kilku dni na łamach tabloidów. Chyba ów – wydawało się – konserwatywny polityk całkiem zapomniał, jakim konserwatywnym społeczeństwem są Polacy. Podoba nam się luz i nowoczesność, ale do pewnych granic. Poza tymi granicami PR-owskie sztuczki już na nas nie działają. Nie damy im się zbałamucić. Zaczynamy sobie przypominać o obowiązywaniu zasad.

Zdaje się niestety, że Kazimierz Marcinkiewicz właśnie te granice przekroczył. Jego snute na blogach opowieści o samotności, szczęściu i o tym, że chciałby z kimś potańczyć wykroczyły poza polskie poczucie tego, co „wypada” i otarły się o ekshibicjonizm. I to – jak się okazuje – nie był jeszcze koniec. Można oczywiście zastanawiać się, czy cała historia nowej miłości nie okaże się PR-owskim mistrzostwem w detonowaniu niewybuchów. Będziemy to oceniać za kilka miesięcy. Dziś uważam, że Marcinkiewicz rozegrał tę sprawę źle.

Ale muszę mu oddać, że dał Polakom materię na wielką powieść pt. człowiek wobec pokus świata. Powieść o tym, jak nieoczekiwany sukces może człowieka ściągnąć na manowce. Po ludzku bowiem patrząc cała ta historia jest dla mnie potwierdzeniem, że nic tak nie psuje jak sukces i pieniądze. Może naprawdę lepiej jest być biednym, ale wiernym swoim zasadom. Marcinkiewicz jest w tej epopei bohaterem wyraźnie zagubionym i obawiam się, że będzie kiedyś żałował swego postępowania. Najwyraźniej dał się bowiem ponieść emocjom i nie dał sobie czasu na zastanowienie, jakie mogą być konsekwencje.

Dopadł go chyba ów słynny, przykry kryzys wieku średniego, który każe radykalnie zmieniać życie póki czas, bo potem może być za późno. I w jego wykonaniu budzi to niesmak, bo przecież to był fajny człowiek i zdolny polityk. Pozostaje pytanie, czy z takim bagażem Marcinkiewicz będzie jeszcze miał coś do zrobienia w polityce. On się od takich planów nie odżegnuje, ale z pewnością po tym numerze będzie mu trudniej. Wydawało się, że chce budować sobie wizerunek poważnego profesjonalisty, a stał się przedmiotem kpin.

Właśnie takie historie pokazują przecież wyborcom, z kim mają do czynienia. Czy to on niesie życie, czy życie niesie jego. Porównanie czynów Marcinkiewicza z jego deklaracjami wypada więc dziś na minus. Duży minus.