Mam dla Polaków w związku ze sprawą ministra Andrzeja Czumy dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobra jest taka, że zrobiliśmy kroczek w stronę wyższych standardów. W reakcji na artykuł w "Polityce" przedstawiający go jako niesolidnego dłużnika minister zapowiedział, że nie będzie się tłumaczył. Po spotkaniu z premierem, najwyraźniej na jego wniosek, zwołał konferencję i odpowiadał na pytania dziennikarzy. Tak powinno być zawsze.
Zła wiadomość jest taka, że moim zdaniem definitywnej odpowiedzi rozwiewającej wątpliwości nie usłyszeliśmy. Premier zapewnił nas, że minister nie ma już dziś żadnych długów. Bylibyśmy pewni, gdyby minister przedstawił dziennikarzom konkluzję ze swojej tak zwanej historii kredytowej. To ona pozwoliłaby sprawdzić, czy tak jest w istocie. Czuma tłumaczy, że to by oznaczało ingerencję w jego życie prywatne. Ale sama konkluzja nie grozi zdradzeniem tajemnic. Zresztą ochrona prywatności polityka jest jednak mniejsza niż przeciętnego obywatela. Zaglądamy posłom i członkom rządu do oświadczeń majątkowych, a zwykłym Polakom - nie.
Ponadto wciąż nie potrafię wyrobić sobie zdania na temat poszczególnych sądowych spraw Czumy. Przykładowo "Polityka" opowiada nam, że pożyczył on od kogoś pieniądze, a potem zwracał latami po wyroku sądowym. Powołuje się na wynurzenia tego człowieka. Czuma przedstawia ten sam konflikt jako spór między nabywcą domu i pośrednikiem, któremu nie chciał płacić, bo uznał dom za wykonany niesolidnie. W tym drugim przypadku byłbym skłonny nawet współczuć Czumie. W tym pierwszym bym go potępił. Warto powiedzieć dobitnie - tylko nadzwyczajne okoliczności zmuszą mnie do wniosku, że szefem resortu sprawiedliwości odpowiedzialnym za wykonywanie prawa powinien być ktoś, kto sam musiał być nakłaniany do zwracania długów przez sędziego.
Poznaliśmy dwie wersje. Andrzej Czuma z tekstu w "Polityce" to nałogowy naciągacz. Andrzej Czuma wedle swojej własnej opowieści to człowiek na dorobku wystawiony na ryzyko, zgodnie z bezlitosnymi prawidłami rządzącymi amerykańskim kapitalizmem, i nie zawsze radzący sobie z tym wyzwaniem. Każdy z nas miewa kłopoty z mechanizmem egzekwowania należności. Grożą nam sądem banki, właściciele domów, nasi kontrahenci, gdy nie zawsze mamy szczęście. Trzeba jednak powiedzieć: ktoś, kto nadużywa zaufania bliźniego, nie zasługuje na nagrodę. A miejsce w rządzie to przywilej. I zobowiązanie, aby występować w roli żony Cezara - poza podejrzeniami.
Chciałbym się dowiedzieć, czyja wersja historii życia Czumy jest bliższa prawdy. Nieskazitelny życiorys miał być jego większym atutem niż kwalifikacje lub pomysły na uzdrowienie sądownictwa. Teraz premier zaręczył za ministra. Niech więc skłoni go, aby przedstawił mediom wszystkie stosowne informacje na swój temat.
Można oczywiście załatwiać te sprawy inaczej. W roku 1952 kandydujący na wiceprezydenta z ramienia republikanów Richard Nixon został oskarżony o machinacje z funduszami wyborczymi. Uratował się telewizyjnym wystąpieniem. Przemawiał do Amerykanów z rodziną przy boku i pieskiem na kolanach. Opowiedział wzruszającą historię ubogiego chłopaka walczącego z przeciwnościami i... wygrał. Ale dziś w USA standardy są wyższe. Kandydatów na urzędy prześwietla się z powodu błahszych zarzutów niż te, które postawiono Czumie. Przesłuchania przed Senatem wielu z nich skłaniają do rezygnacji.
Wolę dzisiejsze obyczaje. I proszę premiera Tuska, aby, skoro już kazał się swojemu ministrowi tłumaczyć, korzystał z dobrych wzorów.