Wielka zmiana polskiej polityki już do nas przyszła. Z pozoru niby jest tak samo jak przez ostatnie dwa lata. PiS atakuje Platformę, PO odszczekuje się partii Kaczyńskiego. Ale tym razem ważne nie tylko, kto z kim wojuje, ale też jak i o co. A temat się zmienił wyraźnie – pustą dyskusję o to, kto jest większym szkodnikiem zastępuje konkurs ofert na to, kto lepiej wyciągnie nas z kryzysu. Nawet spór o ocenę szczytu w Brukseli ma swoje kryzysowe jądro i pytanie, czy warto było walczyć z Węgrami o unijną pomoc dla naszego regionu, pomoc wielką, choć jednocześnie wirtualną.

Reklama

To dobra zmiana. Polityka staje się mięsista, prawdziwa, a politycy przestają się degenerować. Ciężkie czasy przynoszą ludziom cierpienia, ale też otwierają casting na prawdziwych mężów stanu. I wcale nie jest prawdą, że rządzący muszą tę bitwę przegrywać z opozycją. Spójrzmy chociażby na kanclerz Niemiec Angelę Merkel, która nie pozostawia swojemu narodowi wątpliwości, że lepszego sternika na ciężkie czasy nie znajdzie.

>>> Paweł Śpiewak: teraz to Tusk dzieli Polaków

U nas o to samo walczy Donald Tusk. Porzucił luz, nabrał powagi i agresywności, jak w czasie ostatniego wystąpienia w Sejmie. Niektórzy w jego partii wprawdzie nie do końca rozumieją i potrafią wysłać go do Olsztyna, by tuż przed szczytem unijnym wspierał kandydata na prezydenta miasta, ale sądzę, że to już ostatnie podrygi tego, co nazywamy palikotyzacją. A i sam Janusz Palikot raczej pobrzękuje na gitarce niż ciągnie solówki, jak to robił do niedawna.

W odwrotnym kierunku przesunęło się PiS. Na razie dość konsekwentnie próbuje odbudowywać stabilność emocjonalną, a Jarosław Kaczyński dowcipy o burej suce zastąpił cieniutkimi aluzjami o dalekim Gabonie słynącym ponoć z orzeszków ziemnych. I choć Stefan Niesiołowski próbuje bronić tego państewka tak samo jak wszystkich wcześniejszych celów lidera PiS, to przecież widzimy gołym okiem, że dawna temperatura sporu niemożliwa jest do odgrzania.

Wszystko to razem buduje zupełnie nową sytuację ze starymi aktorami, którzy jednak perfekcyjnie czują, jak muszą się zmieniać. Naprawdę, poza reklamówką PiS skierowaną do młodzieży, w której prezes partii tę młodzież ogląda zza szyby luksusowej limuzyny, wielu fałszywych kroków nie widzę. Dlatego też zadziwiają mnie trochę tezy o szybkiej wymianie siły politycznej, o jakimś napięciu, które wydać ma z siebie nowy twór. Gdzież on? Kto na czele? Dlaczego starzy wodzowie mają upaść, kiedy grają tak sprytnie i tak czują społeczne nastroje? Przynajmniej do końca 2010 r., do wyborów prezydenckich, polską będzie rządził spór PO - PiS-owy.

Dlatego tak ważne jest, by z propozycji obu partii wziąć to, co najlepsze. By z ognia sporu wyławiać dobre pomysły i prawdziwe zagrożenia. Debata Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim byłaby doskonałym do tego miejscem. Ciąć wydatki czy pożyczać? Mówić, że sobie radzimy, czy żądać pomocy? To prawdziwe pytania, a od właściwych odpowiedzi zależą nasze miejsca pracy, byt naszych rodzin. O to warto się kłócić. Ale tu dziwna sprawa. Żądał tej debaty PiS, ale gdy premier Tusk się zgodził, to partia opozycyjna zaczęła stawiać warunki. Że tak - ale za zgodę na referendum w sprawie euro. To zły ruch. Bo choć na zimno ta debata może się nie opłacić ani PO (po co debatować o pomyśle konkurencji, skoro można mówić, że nasz jest jedyny), ani PiS (kolejna przegrana byłaby bardzo, bardzo bolesna), to opłaci się Polsce. Bo dowiemy się, co tam naprawdę macie dla ludzi, panowie.