Wszyscy, którzy zapowiadali, że wycofanie Steinbach z rady fundacji upamiętniającej wypędzenia nie zakończy konfliktu, a Polska jeszcze oberwie, mają satysfakcję. Ważne niemieckie media i ważni niemieccy politycy mszczą się za interwencje Bartoszewskiego, Sikorskiego i Tuska w sprawie Steinbach. Bartoszewski musi im odpowiadać, a Merkel jest atakowana w swojej własnej partii za "uległość wobec Polaków", okazaną w dodatku przed wyborami parlamentarnymi, kiedy każdy głos "wypędzonych" liczy się dla CDU na wagę złota. Cyrk nakręca się na całego, ale dalej nic z tego nie wynika.

I nie uległość rządu jest tu winna, nie brak wizji polityki historycznej, ale raczej słabość polskiej polityki w ogóle. Brak potencjału państwowego i politycznego, który pozwalałby Polsce uczestniczyć w tym i podobnych konfliktach w sposób zdecydowany, odpowiedzialny, ale przede wszystkim skuteczny.

>>>Piotr Zaremba: Steinbach nas ograła

Komentatorzy i politycy, którzy z satysfakcją powtarzają, że sprawa Steinbach pokazuje, że PiS miał rację ze swoją propozycją twardej polityki historycznej, a PO samo sobie jest winne, zapominają, że zarówno okres władzy PiS jak i okres władzy PO dowiodły, że Polska nie ma wystarczającego potencjału politycznego czy wręcz cywilizacyjnego do prowadzenia polityki historycznej - ani na zewnątrz, ani wewnątrz.

>>>Piotr Gursztyn: Obłuda a la Erika Steinbach

Ekstaza polityki historycznej pod rządami PiS skończyła się - w wymiarze wewnętrznym - odrestaurowaniem mitu Powstania Warszawskiego jako bez mała największego historycznego osiągnięcia Polaków w dziedzinie politycznej, obywatelskiej czy wręcz militarnej. Z dodaną subtelnie sugestią, że kto uważa inaczej, ten jest półpolakiem i zdrajcą (albo może nawet jest z PO czy nie daj Boże z SLD). Tymczasem w rzeczywistości historycznej - a nie w Muzeum Powstania Warszawskiego - to wydarzenie było największą i najtragiczniejszą w polskiej historii klęską: militarną, cywilną i polityczną. A jednak pod hasłem "polityki historycznej" naiwna, ułańska interpretacja pięknej masakry 200 tysięcy praktycznie bezbronnych Polaków zastąpiła w prawicowej świadomości gorzkie i pouczające refleksje Kisiela, Mackiewiczów czy generała Andersa. Którym nie zależało na obrażaniu ofiar czy kombatantów, ale na tym, żeby taka tragedia, taki błąd - nigdy się w Polsce nie powtórzyły. Dowiedzieliśmy się też przy okazji, kto przed trzydziestu laty był ze stoczniowcami, a kto bliżej ZOMO. I także nie miało to nic wspólnego z historyczną prawdą.

Na zewnątrz, próby bardziej asertywnej polityki historycznej czy polityki w ogóle braci Kaczyńskich też kończyły się bez sukcesów. Nie tylko z winy nikłego potencjału dyplomatycznego Lecha Kaczyńskiego i Anny Fotygi, ale także z powodu zachowania polskich przeciwników PiS-u. W apogeum sporów historycznych i doczesnych Polski z Niemcami czy Rosją, ludzie tak wielkiego formatu jak Geremek czy Michnik ostrzegali cały świat przed polskim rządem jako półautorytarnym, niszczącym w Polsce demokrację i nie mającym żadnej przyszłości. A wszyscy nasi zagraniczni partnerzy, konkurenci i przeciwnicy skwapliwie posługiwali się tą diagnozą - przedstawianą w końcu przez wybitnych Polaków - nie tylko do walki z Kaczyńskimi, ale także do walki z Polską. Dzisiaj, w apogeum sporu z Niemcami, w który zaangażował się polski rząd, Zdzisław Krasnodębski szydzi z bezsilności Bartoszewskiego, a PiS-owcy ostrzegają Polaków przed prorosyjskimi i proniemieckimi mięczakami, którzy nami rządzą.

Reklama

Jan Rokita: Niemcy ustąpili. Na jak długo?

Sfrustrowanych facetów, którym bardziej zależało na wykończeniu Kaczyńskich niż na tym, żeby cokolwiek załatwili dla Polski w polityce zagranicznej, zastąpili równie sfrustrowani faceci, którym bardziej zależy na wykończeniu Tuska czy Sikorskiego, niż na tym, żeby cokolwiek załatwili dla Polski. W Polsce od ładnych paru lat nie ma konsensusu, choćby zawieszenia broni, pomiędzy nie tylko władzą i opozycją, ale także najważniejszymi ośrodkami opiniotwórczymi, w kluczowych kwestiach polskiej polityki zagranicznej, w tym prowadzonej na zewnątrz polityki historycznej.

Czy taki kraj jest w stanie poradzić sobie z Niemcami? Nas nawet jedna Erika Steibach załatwi. Tyle że Michnik zwali tę klęskę na Kaczyńskich, a Krasnodbębski na Tuska. I wszyscy będą zadowoleni. I moralnie czyści.