"Dla mnie z przedstawionego we wtorek na konferencji prasowej materiału wynika, że w procesie przygotowania załogi, jej treningu i szkolenia, popełniliśmy więcej błędów niż pokazał to raport MAK. Jeśli w ten sposób przekażemy nasze argumenty do arbitrażu międzynarodowego, zostanie to zdruzgotane.

Reklama

Kontrolerów atakowali głównie dwaj panowie w lotniczych mundurach. Jeden z nich był kiedyś odpowiedzialny za szkolenie i bezpieczeństwo lotów. Cywilni eksperci byli bardzo wstrzemięźliwi w atakach.

Do mnie z prezentacji dotarło to, że kontrolerzy działali może po omacku, ale działali w taki sposób, żeby ocalić samolot, co jednak się nie udało. Pytanie jest takie, co mieli zrobić, wyjść w balonie zaporowym nad lotnisko i strzelać rakietami, żeby nie lądowali?

Moim zdaniem kontrolerzy powinni działać bardziej aktywnie w porozumiewaniu się z naszą załogą. Jeden z nich powinien domagać się kwitowania komend dotyczących podawania odległości i wysokości. Jednak to nie Rosjanie lecieli tym samolotem, tylko Polacy. To myśmy organizowali ten lot.

Reklama

Mamy dowody, że już w 2000 r. Rosjanie uprzedzali nas, że lotnisko jest niebezpieczne. Natomiast jesienią 2009 r. wysłali do nas specjalne pismo, że lotnisko będzie zamknięte i nie będą tam inwestowali.

Dlatego, jeśli zdecydowaliśmy się, nie wiem, pod jaką groźbą, na wykorzystanie tego lotniska, ktoś od nas powinien sprawdzić znajdujące się tam przyrządy.

Porównam to do jazdy po afrykańskich bezdrożach. Jeśli jesteśmy zmuszeni do korzystania z nich, to musimy się odpowiednio przygotować. Nie może być pomyłek. W przypadku lotu po naszej stronie było ich multum".