Rosja drogo zapłaci za Krym, jeśli znikną zagraniczne inwestycje i zatrzyma się jej wzrost gospodarczy. Wyroki rynku mogą być dużo groźniejsze niż "bezzębne sankcje" - pisze komentator ekonomiczny sztokholmskiego dziennika "Dagens Nyheter".
Na razie prezydent Putin występuje jako zwycięzca w konflikcie ukraińskim, jednak jego poważnym przeciwnikiem są siły rządzące światowymi rynkami. Nie chodzi o rynki finansowe, potrafiące uwierzyć,że konflikt polityczny mamy z głowy, lecz o inwestorów, których interesują odleglejsze perspektywy. Ich sceptycyzm budzi rosyjska korupcja i brak prawnego bezpieczeństwa - pisze komentator "Dagens Nyheter".
Dowodzą tego liczby. W minionych pięciu latach wartość zagranicznych inwestycji spadła w Rosji z 46 miliardów dolarów do 12 miliardów w roku ubiegłym. Również ich liczba zmniejszyła się o ponad połowę. Obniża się też wartość rosyjskiego BNP z 8 procent przed pięcioma laty do 1 procent w zeszłym roku. Jednocześnie zagraniczni inwestorzy, tracąc pewność, wstrzymują rozwój swych przedsięwzięć.
Wprawdzie problemy gospodarcze nie są dla Putina najważniejsze, ale długotrwała stagnacje ekonomiczna będzie podkopywać jego pozycję. W przyszłości zamiast zwycięzcy może stać się przegranym - kończy swą analizę szwedzki publicysta.