Dominika Ćosić: Kilka dni temu media donosiły o porwaniu przez Rosjan i uwięzieniu estońskiego policjanta. Czy są jakieś nowe fakty w tej sprawie?

Tunne Kelam: Potwierdziły się informacje, że to oficer służb specjalnych. W Rosji sprawę nadzoruje nasz konsulat. Oficer został uprowadzony z terytorium Estonii, co potwierdzają raporty pograniczników. Są dowody na to, że m.in. użyto granatów, że zakłócono łączność internetową, akcja była wcześniej przygotowana, bardzo profesjonalnie. Ślady prowadzą do granicy rosyjskiej. No i pamiętajmy, że do porwania doszło tuż po wizycie prezydenta Obamy w Estonii, podczas której zapowiedział wsparcie dla zagrożonych przez Rosję krajów bałtyckich i Polski. Można to odczytać jako przekaz, że Rosja może robić co jej się podoba na terytorium suwerennego państwa, może się dopuścić każdej prowokacji. Jakby tego było, to szef komisji spraw zagranicznych rosyjskiej, Morozow stwierdził, że "złapanie szpiega na terenie Rosji (!) jest dowodem na działalność szpiegów NATO na terytorium rosyjskim". Znamienne jest, że użył określenia "szpieg NATOwski", nie "estoński". Czyli to prowokacja wymierzona nie tylko w Estonię, ale i w NATO.

Reklama

Nie boi się Pan, że będzie więcej prowokacji, mających na celu wywołanie bardziej agresywnej reakcji Estonii?

Nie sądzę. Nie widzę możliwości, by Estonia zareagowała agresją. Choć prowokacje niestety mogą się zdarzać. Najważniejsze, co teraz możemy zrobić jako Unia Europejska i NATO, to prezentować jedność i w ramach tej jedności domagać się uwolnienia porwanego obywatela Unii Europejskiej. W przyszłym tygodniu w Strasburgu chcemy przyjąć specjalną rezolucję odnośnie relacji ukraińsko-rosyjskich, jeden z punktów wzywa Rosję do niezwłocznego uwolnienia przetrzymywanego obywatela. Przynajmniej socjaliści, chadecy i liberałowie to popierają.

A jaka jest reakcja rosyjskiej mniejszości na coraz silniejsze napięcia na linii Tallin-Moskwa?

W Estonii nie ma czegoś takiego jak zjednoczona mniejszość rosyjska. Po pierwsze mamy starą mniejszość rosyjską, liczącą 7-8 proc. populacji. To stara polityczna imigracja m.in. tzw. starowierców. Przed radziecką inwazją na Estonię wszyscy oni mieli obywatelstwo estońskie i byli dobrze zintegrowani. Ale jest też nowa fala przybyszów rosyjskojęzycznych, którzy przybyli w czasach ZSRR jako lepszy gatunek obywateli – bo przecież wtedy to rosyjski był językiem oficjalnym. W ich oczach Estończycy posługujący się swoim językiem byli mniejszością, we własnym kraju. Ci ludzie sprzeciwiali się naszej niepodległości, byli i wciąż są pod wpływem rosyjskiej propagandy. Oni, zwłaszcza starsi ludzie, oglądają rosyjską telewizję – czyli główne narzędzie propagandy i wierzą w to, co od początku lat 90-tych mówiła im Moskwa. Przekaz rosyjski brzmiał: "nie próbujcie się uczyć języka estońskiego i integrować, bo niepodległa Estonia to tylko etap czasowy i za jakiś czas znów będziemy zjednoczeni". Ludzie, którzy w to uwierzyli, skazali się na izolację. Swoją drogą, większość ukraińskiej społeczności w Estonii – kilkanaście tysięcy osób – ma bardzo podobne podejście. Co najciekawsze, ludzie ci nie chcą wyjechać do Rosji, bo doskonale wiedzą, że u nas warunki życia są o wiele lepsze.

Jakie ma Pan odczucia po szczycie NATO? Z jednej strony padły co prawda polityczne deklaracje o solidarności, wsparciu wzajemnym, ale z drugiej strony Niemcy zablokowały umieszczenie baz NATO w Polsce i krajach nadbałtyckich. Ja mam mieszane uczucia, a Pan?

Reklama

Podobnie. Faktycznie z jednej strony padła mocna deklaracja prezydenta Obamy – i w Cardiff, i wcześniej w Tallinie, co nas pozytywnie zaskoczyło. Ale z drugiej strony niestety większość europejskich członków sojuszu nie jest przygotowanych na obronę innych krajów alianckich, wydatki na obronę są ścinane, nie ma woli politycznej. Parlament niemiecki nie chce rozlokowania baz NATO w naszych krajach i Sojusz musiał temu ulec. Pada argument, że nie należy prowokować Rosji. Rosji nie ma co prowokować, ale bronić się trzeba. Czy te jednostki zapowiadane jako szpica będą wystarczającym zabezpieczeniem? Wątpię.

CZYTAJ WIĘCEJ: Co to jest i co może szpica NATO? >>>

A sankcje unijne nałożone na Rosję, Pana zdaniem, były dobrym pomysłem?

Jak pokazuje praktyka – choćby przykład Iranu – sankcje są jedynym, niemilitarnym sposobem na radzenie sobie z krajem, stanowiącym zagrożenie dla innych. Powiedzmy sobie szczerz: Europa jest w stanie wojny. Nie można udawać, że nasze wygodne życie nie jest zagrożone. A jak jest wojna, to niestety trzeba być gotowym na poświęcenie. Wybór jest bardzo prosty – im silniejsze będą akcje, tym silniejsza nasza pozycja. Każde opóźnienie we wprowadzaniu sankcji lub co gorsza próba wycofania się z nich będą nas kosztować o wiele więcej niż negatywne skutki tych sankcji. Nasi cypryjscy koledzy teraz narzekają, że rosyjscy turyści zapewniają 80 proc. cypryjskiego dochodu z turystyki. Ale przecież sankcje imiennie dotknęły tylko 80 obywateli rosyjskich, więc zwykłych turystów nie powinny odstraszyć. Negatywne skutki sankcji bardzo mocno odczuła Polska, która jest szczególnie narażona jest na kontrakcję rosyjską. Teraz potrzeba prawdziwej solidarności europejskiej, pomocy dla dotkniętych skutkami sankcji – np. polskich rolników. Szukamy też innych pomysłów. Przedwczoraj wysłaliśmy w imieniu członków komisji spraw zagranicznych i podkomisji obrony w Parlamencie Europejskim list do Hermana van Rompuya (wciąż jeszcze urzędujący przewodniczący Rady Europejskiej - przyp. red.) i prezydenta Francji Francois Hollande’a, w którym proponujemy, by to Unia Europejska zamiast Rosji kupiła francuskie Mistrale…

CZYTAJ WIĘCEJ: Francuskie Mistrale wstrzymane. Nie popłyną do Rosji >>>

A co sądzi Pan o pogróżkach prezydenta Putina, o straszeniu potencjałem nuklearnym?

Moim zdaniem to psychologiczna próba sił, mająca na celu podzielenie i osłabienie Unii. W odróżnieniu od przywódców radzieckich, którzy nie mieli osobistego majątku, prezydent Putin jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie. To nie jest bez znaczenia, on ma wiele do stracenia. A sama Rosja? Nie jest aż taką potęgą, jaką udaje. Cóż, fakt że 80 proc. wpływów do budżetu pochodzi ze sprzedaży ropy i gazu pokazuje, w jak marnym stanie jest jej gospodarka. Rosja się nie rozwija, poza armią, która jest dozbrajana, inne sektory kuleją, z nowoczesnymi technologami na czele. I powtórzę, jedynym sposobem na wygranie tej konfrontacji jest prawdziwa solidarność europejska. Wszelkie rozłamy wewnątrz Unii są zachętą dla Putina, by iść dalej.

ZOBACZ TAKŻE:Od szpitala w Rosji, przez Szwajcarię, nad Morze Czarne. Wytropili pieniądze Putina >>>