Generał Stanisław Koziej, komentując w radiu RMF ostatnie doniesienia o wielkich manewrach wojskowych w Rosji, studził emocje. Jak podkreślał, każdy kraj ma prawo szkolić i ćwiczyć swoją armię.
Armia rosyjska to jest 800 tysięcy, prawie milion żołnierzy. I ten prawie milion trzeba przećwiczyć. Jeśli byśmy tylko przyjęli, że co dwa lata trzeba jakiś oddział przećwiczyć, no to w każdym miesiącu musi być 40 tysięcy na ćwiczeniach – wyjaśniał.
Jak przypomina szef BBN, Rosja wyszła z traktatu o nierozprzestrzenianiu broni atomowej, więc nie łamie międzynarodowych ustaleń, rozmieszczając rakiety Iskander w Obwodzie Kaliningradzkim, przy granicy z Polską. – My po prostu róbmy swoje. My tak samo rozmieszczajmy swoje środki militarne tam, gdzie używamy, że one są najbardziej potrzebne. I nie bójmy się, że Rosja protestuje – dodał generał.
Jego zdaniem Polska nie powinna również przyjmować reguł gry narzuconych przez Moskwę.
Reguły gry Rosji są takie, by nas straszyć, szantażować, wywoływać panikę, żebyśmy tutaj jak najbardziej strachliwie rozmawiali, na przykład my we dwóch – na tym zależy Rosji. Nie dajmy się więc wciągać w retorykę rosyjską – zaapelował.
Poważna rozmowa na koniec wizyty szefa BBN w radiowym studiu zeszła na mniej poważny temat. Prowadzący „Kontrwywiad” Konrad Piasecki zapytał generała, czy przebolał już określenie „szogun”, jakie przylgnęło do niego po powrocie z Japonii, gdzie Bronisław Komorowski zwrócił się tak do szefa Biura. Jak wyjaśnił gość RMF, to nie prezydent wymyślił to specyficzne „przezwisko”.
Tłumacze japońscy używali takiego sformułowania – stwierdził Stanisław Koziej.
Komentarze(18)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszez niego jak z koziej dupy ...Bezczelny Koziej przestrzega przed retoryką Rosjan,a
tak nie dawno mówił,że wszystko kim jest zawdzięcza szkołom moskiewskim.
Zajmujecie się bzdurami i można zanudzić się na śmierć!
Więc - żebyście i Wy się nie nudzili - opowiem Wam taką zasłyszaną ostatnio historyjkę, z życia "prowincjonalnej władzy średniego szczebla".
Trochę ona niby bez związku, bez ładu i składu - ale jakoś tak mi tu pasuje:
Iwan Mistrzurin został przyjęty do służby w Federalnej Służbie Celnej Federacji Rosyjskiej.
Pobrał przydziałowe sorty mundurowe, hełm letni i zimowy, kominiarkę, kamizelkę kuloodporną, kalosze, buty z cholewami i bez, lornetkę, noktowizor, pałkę, rękawice (dwie pary - z palcami i bez), długopis, kwitariusz-mandatariusz, kajdanki oraz broń długą i krótką, łom, granatnik i namiot!
Za kilka miesięcy wpadł zupełnie przypadkiem do centrali, bo mu amunicja "wyszła" na dziki i jelenie i łom się wykrzywił.
A na korytarzu chwyta go za łokieć pani z "rachuby" i mówi do niego z przyganą:
"Iwanuszka - a kiedy wy do mnie przyjdziecie po wasze zaległe pobory? Herbaty bym zaparzyła...
To już chyba za pół roku się tego uzbierało. I nawet jakaś premia została wam przyznana... Zaraz sprawdzę w komputrze!"
A na to Iwan wielce zdziwiony wykrzyknął:
"Zaległe pobory?!! O czym Wy mi tu opowiadacie, Jewgienio Fiodorowna? Ja rozumiem, że Wy tu w biurze, bez żadnego ekwipunku..
...no to musicie mieć jakieś - jak powiadacie - "pobory"!
Ale ja - w terenie, na swoim rewirze?
To nie dość, że mi dali buty, kalosze, lornetkę, karabin, granatnik, łom, kajdanki, namiot i inne takie przydatne rzeczy - to jeszcze jakieś pieniądze mi się należą? No, nie, no, nie! Tego się w najśmielszych marzeniach nie spodziewałem!". A potem z rozmachem klepnął księgową ze trzy razy w wydatne pośladki, serdecznie ją przytulił, czule pomacał i ucałował siarczyście w oba czerstwe od gorzałki policzki - na co ona aż się zaczerwieniła z uciechy!
I poszli razem pod rękę do kasy!
Tak się Iwan dziwował swemu niespodziewanemu bogactwu, że po drodze "na odcinek" sześć razy przystawał, odkładał nowy łom, siadał na ciężkiej skrzynce z amunicją i liczył pieniądze, a za każdym razem wychodziła mu inna suma i za każdym razem za duża! Może podniecona księgowa się pomyliła - pomyślał? Aż ręce mu się od tego liczenia spociły. I przypomniał sobie wydatne pośladki...
W sumie zaczął żałować, że księgowej w tak sprzyjających okolicznościach przyrody nie wydymał. Ale już się nie wracał, bo skrzynka bardzo ciężka, a na rewir daleko.
Więc tylko machnął ręką, a potem jeszcze kilka razy machnął, żeby trochę obeschła, wreszcie sprawdził, czy w miarę czysta, i zwalił konia.
W głowie mu się bardzo rozjaśniło, przeliczył jeszcze raz pieniądze, których było prawie dwa razy więcej niż się należało, i uznał dzień za jeden z najbardziej udanych, odkąd sięgał swoją krótką, lecz dobrą pamięcią...
Z tego wszystkiego kupił do kompletu skrzynkę czterogwiazdkowego koniaku i ukrył ją starannie pod mchem w jednej ze swoich leśnych ziemianek - bo ten trzygwiazdkowy już mu się "przepił"!
Ten, co to prowadzi samodzielne gry strategiczne z Rosją na Twitterze...
Nie widzę go na zdjęciu!
niestety PiSdzielskich troli to nie dotyczy
Zajmujecie się bzdurami i można zanudzić się na śmierć!
Więc - żebyście i Wy się nie nudzili - opowiem Wam taką zasłyszaną ostatnio historyjkę, z życia "prowincjonalnej władzy średniego szczebla".
Trochę ona niby bez związku, bez ładu i składu - ale jakoś tak mi tu pasuje:
Iwan Mistrzurin został przyjęty do służby w Federalnej Służbie Celnej Federacji Rosyjskiej.
Pobrał przydziałowe sorty mundurowe, hełm letni i zimowy, kominiarkę, kamizelkę kuloodporną, kalosze, buty z cholewami i bez, lornetkę, noktowizor, pałkę, rękawice (dwie pary - z palcami i bez), długopis, kwitariusz-mandatariusz, kajdanki oraz broń długą i krótką, łom, granatnik i namiot!
Za kilka miesięcy wpadł zupełnie przypadkiem do centrali, bo mu amunicja "wyszła" na dziki i jelenie i łom się wykrzywił.
A na korytarzu chwyta go za łokieć pani z "rachuby" i mówi do niego z przyganą:
"Iwanuszka - a kiedy wy do mnie przyjdziecie po wasze zaległe pobory? Herbaty bym zaparzyła...
To już chyba za pół roku się tego uzbierało. I nawet jakaś premia została wam przyznana... Zaraz sprawdzę w komputrze!"
A na to Iwan wielce zdziwiony wykrzyknął:
"Zaległe pobory?!! O czym Wy mi tu opowiadacie, Jewgienio Fiodorowna? Ja rozumiem, że Wy tu w biurze, bez żadnego ekwipunku..
...no to musicie mieć jakieś - jak powiadacie - "pobory"!
Ale ja - w terenie, na swoim rewirze?
To nie dość, że mi dali buty, kalosze, lornetkę, karabin, granatnik, łom, kajdanki, namiot i inne takie przydatne rzeczy - to jeszcze jakieś pieniądze mi się należą? No, nie, no, nie! Tego się w najśmielszych marzeniach nie spodziewałem!". A potem z rozmachem klepnął księgową ze trzy razy w wydatne pośladki, serdecznie ją przytulił, czule pomacał i ucałował siarczyście w oba czerstwe od gorzałki policzki - na co ona aż się zaczerwieniła z uciechy!
I poszli razem pod rękę do kasy!
Tak się Iwan dziwował swemu niespodziewanemu bogactwu, że po drodze "na odcinek" sześć razy przystawał, odkładał nowy łom, siadał na ciężkiej skrzynce z amunicją i liczył pieniądze, a za każdym razem wychodziła mu inna suma i za każdym razem za duża! Może podniecona księgowa się pomyliła - pomyślał? Aż ręce mu się od tego liczenia spociły. I przypomniał sobie wydatne pośladki...
W sumie zaczął żałować, że księgowej w tak sprzyjających okolicznościach przyrody nie wydymał. Ale już się nie wracał, bo skrzynka bardzo ciężka, a na rewir daleko.
Więc tylko machnął ręką, a potem jeszcze kilka razy machnął, żeby trochę obeschła, wreszcie sprawdził, czy w miarę czysta, i zwalił konia.
W głowie mu się bardzo rozjaśniło, przeliczył jeszcze raz pieniądze, których było prawie dwa razy więcej niż się należało, i uznał dzień za jeden z najbardziej udanych, odkąd sięgał swoją krótką, lecz dobrą pamięcią...
Z tego wszystkiego kupił do kompletu skrzynkę czterogwiazdkowego koniaku i ukrył ją starannie pod mchem w jednej ze swoich leśnych ziemianek - bo ten trzygwiazdkowy już mu się "przepił"!
PiSdzielcy mogą tylko ujadać z nienawiści i bólu że jest aż tak dobry