Wzrosty giełdowe gwarantowane przez państwo – tak chińską hossę opisywali jej najwięksi entuzjaści – zachęcając do kupna akcji tuż przed spektakularnym czerwcowym załamaniem. Państwowa gwarancja wzrostów okazała się niewiele warta. Mimo wpompowania olbrzymich publicznych pieniędzy i zastosowania drastycznych administracyjnych metod nie udało się podtrzymać rynku. W gruzach legło coś więcej niż tylko parę świeżych fortun - zaufanie do państwa i wiara w jego potęgę.
Na chińskim przykładzie doskonale widać wady współczesnych reżimów autorytarnych. Są one zdolne do szybkich i odważnych ruchów, potrafią podejmować niepopularne decyzje, zajmować wyraziste stanowisko w sprawach międzynarodowych. Pozbawione są jednak wewnętrznych mechanizmów kontrolnych kluczowych dla długotrwałej stabilności i zrównoważonego wzrostu.
W otwartym, pozbawionym cenzury społeczeństwie o problemach można rozmawiać zdecydowanie bardziej wyraziście. W Chinach o ryzykach na giełdzie, zagrożeniach na rynku nieruchomości, problemach ekologicznych czy braku efektywności sektora finansowego nie można mówić tak otwarcie jak w Europie i w USA. A to może oznaczać, że chińskie kłopoty i chińskie banki będą rosły do proporcjonalnie o wiele większych rozmiarów. Mogą pogrążyć azjatycki cud gospodarczy.
Reklama