Prezydent Andrzej Duda wysłał pismo do ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, w którym poprosił o wyjaśnienie powodów degradacji oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Kolejne, w tej samej sprawie wysłał w odpowiedzi na list posła Marka Biernackiego, członka sejmowej komisji służb specjalnych (sprawę opisał wczoraj portal TVN24.pl).
Odłóżmy na bok kwestię SKW – to, że o Centrum Eksperckim NATO i samej służbie jest głośno w mediach, jest najlepszym dowodem na to, że w służbach nie dzieje się dobrze. Dowodem na to jest również upublicznienie polsko-białoruskiej wymiany szpiegów. Warto pamiętać, że w kwestiach tajnych i poufnych opinia publiczna i dziennikarze dowiadują się często tyle, ile poszczególni gracze chcą, by wiedzieli. Po roku, dwóch, trzech i wyroku sądu czasem okazuje się, że sprawy, którą przez dwa dni żyły wszystkie media, tak naprawdę nie było.
Najważniejsze, co można wyłowić z tej historii, to fakt, że prezydent najwyraźniej przypomniał sobie, że jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Wcześniejsze pismo Biernackiego z września zignorował, ale na to z lutego już odpowiedział. Zajęło mu to kilka tygodni, jednak urzędnicy Biura Bezpieczeństwa Narodowego coś z siebie wydusili.
Wcześniej głośno było także o pismach słanych z prezydenckiego pałacu na ul. Klonową w sprawie opóźnień w tworzeniu dowództwa wielonarodowej dywizji w Elblągu i nieobsadzania stanowisk attaché wojskowych u ważnych sojuszników. Oznaką ożywienia Andrzeja Dudy była także jego własna, różniąca się od tej w resorcie obrony, propozycja reformy Systemu Kierowania i Dowodzenia Wojskiem Polskim.
Wniosków z tego ożywienia można wyciągnąć kilka. Po pierwsze, niestety, są to ruchy symboliczne. BBN odbiera sygnały sojuszników zaniepokojonych kwestią wspominanego tworzenia dowództwa dywizji międzynarodowej, ale prezydent nie ma realnego wpływu na to, co się faktycznie dzieje w armii. I to mimo że zgodnie z konstytucją jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Gdyby miał silną pozycję, to mógłby choćby w sposób nieformalny rozwiązywać problemy. Ale jej nie ma. W przeciwieństwie do swoich poprzedników, którzy w kwestiach wojskowych zawsze mieli do powiedzenia więcej, niż faktycznie wynikałoby to z porządku ustrojowego. Ten brak możliwości wpływania na wojsko wynika głównie z tego, że przez pierwsze półtora roku swojego urzędowania ośrodek prezydencki mało się interesował wojskiem. Wolał nie wchodzić w paradę ministrowi obrony Antoniemu Macierewiczowi, który skrzętnie to wykorzystał i solidnie rozbudował swój przyczółek.
Poczynania prezydenta nie mają obecnie wpływu na procesy zachodzące w wojsku. Trwa mocne odmładzanie kadry albo raczej niezrozumiała i chaotyczna rotacja stanowisk. Faworyzowane są tworzone w bólach i z olbrzymim opóźnieniem Wojska Obrony Terytorialnej kosztem wojsk operacyjnych. Wstrzymano wiele postępowań na zakup sprzętu (zakup samolotów dla najważniejszych osób w państwie jest tu wyjątkiem). Jeśli dodamy do tego tak symboliczne gesty jak odejście kilkudziesięciu żołnierzy z elitarnej jednostki G rom (donosił o tym wczoraj tygodnik „Polityka”), to widać, że po kilkunastu miesiącach rządów Prawa i Sprawiedliwości w resorcie obrony rewolucyjny zapał niepokojąco przybiera na sile.
Kolejna refleksja, która się nasuwa, to fakt, że minister Macierewicz stał się dla wielu z obozu rządzącego zbyt silnym politykiem. Właśnie dlatego najpewniej z ul. Nowogrodzkiej poszedł sygnał, by go osłabić. Taką wersję uważa za prawdopodobną jeden z doświadczonych polityków, z którymi rozmawiałem. Potwierdza to również Ludwik Dorn, niegdyś bliski współpracownik Jarosława Kaczyńskiego, który mówił o tym, że trwa operacja politycznego „podtapiania Macierewicza”. Oczywiście nie chodzi o to, by go utopić. Jedynie osłabić, żeby pokaszlał, pokrztusił się, ale jednak przeżył. Macierewicz stał się na tyle silny, że trzeba go osłabić. Z kolei Andrzej Duda jest na tyle słaby, że może ministra podszczypywać tylko wtedy, gdy dostanie jasny sygnał od kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości. Prezydent staje więc w jednym szeregu z ministrami, którzy na szefa resortu już się rzucili (vide Zbigniew Ziobro) bądź zaraz rzucą. Pięcioletnia kadencja i zależność tylko od wyborców daje mu jednak znacznie szersze możliwości działania, których nie wykorzystuje. Dlatego Macierewicz bez problemu zmienia i przekształca armię. Pół biedy, gdyby to robił na podstawie analizy faktów i konsultował. Gorzej, że zmiany odbywają się chaotycznie, bez planu, w oparciu o poszlaki i podszepty zaufanych. Szkoda, że obóz rządzący postanowił podciąć skrzydła Macierewiczowi dopiero teraz i wydaje się, że tylko z powodu walk frakcyjnych. Szkoda, że prezydent Duda półtora roku przespał. Szkoda Wojska Polskiego.