Widzę, że szykuje się pan do dużej polityki. Nowe zęby to wydatek tysięcy złotych.
Mniej, nie byłoby mnie stać. Trochę mi zresztą szkoda, bo szczerbata paszcza jest dowodem mojej wiarygodności.

Raczej tego, że pan o siebie nie dbał.
Dbałem, nie wchodźmy w medyczne wątki. Nie tak dawno rozmawiałem z pewnym smoleńskim bratem.

Reklama

Ależ ironicznie pan mówi. Z pogardą.
Ironicznie, ale bez pogardy. Mówię o kimś, kto nazywał mnie ścierwem. Te obelgi wytrzymałem. I dużo więcej, np. plucie w twarz - nie w przenośni.
Takie, po którym ma się na twarzy cudzą ślinę. Jeden ze smoleńskich braci krzyczał do mnie: świnia oderwana od koryta. Mówiłem, że w dalszym ciągu świetnie zarabiam. Patrzył na mnie podejrzliwie i nie uwierzył. Po raz kolejny się przekonałem, że braki w uzębieniu są moim atutem. I myślę, że przekonałem ich, że mnie o coś chodzi, że nie stoję na tym Krakowskim Przedmieściu za kasę, nie jestem płatnym pachołkiem zabójców prezydenta, że jestem w zasadzie tak samo wytrwały, jak smoleńscy bracia i mogę z nimi rozmawiać. Nawet z sektą obrońców świętego krzyża.

To też jest dla pana święty krzyż?
Nawet może bardziej dla mnie niż dla nich, bo ja - co gorsza - jestem prawosławny i mam paskudną tendencję do bardziej dosłownego traktowania symboli religijnych.

Dobrze, ale po co to robić?
Myślałem przede wszystkim o tym, żeby znaleźć miejsce konfrontacji, które jest dla nas wygodne i w którym Kaczyński nie ma jak wygrać. Wynieść nas stamtąd to wizerunkowy koszmar. Nie potrafi też znieść tego, że musi nas tolerować. Kiedy tam staliśmy z prawdziwymi cytatami z rzekomo czczonego tam Lecha Kaczyńskiego, skutecznie rozmontowywaliśmy smoleński mit i psuliśmy pisowski spektakl. Dla PiS nie ma dobrego wyjścia i my wszystkie cele zrealizowaliśmy. Wizerunkowe koszty są przerażające - te fortyfikacje na pół miasta. A równocześnie mit smoleński leży. Szef jednej z frakcji smoleńskiego bractwa powiedział nam do kamery, że barierki pokazują prawdę o PiS i sytuacji kraju i że Kaczor - tak się sam wyraził - zaczął przychodzić na Krakowskie Przedmieście dopiero wtedy, kiedy dostał w d...ę w wyborach prezydenckich w 2010 r. Prawa do demonstracji obroniliśmy - bo demonstracje się odbywają mimo zakazu. Proszę też pamiętać, że jeszcze kiedy nas było kilkadziesiąt osób, zdołaliśmy wymusić porozumienie o nieagresji z rządzącą w Polsce partią. Podpisał je Cezary Andrzej Jurkiewicz z PiS, a potem tak rządził tym smoleńskim tłumem, że przez dwa miesiące nikt się na nas nie darł, nie nazywał ścierwem. Jurkiewicz teraz jest szefem Polskiej Fundacji Narodowej. Tej, która dostała 100 mln od spółek Skarbu Państwa i która wydała 19 mln na kampanię o sądach.

Platforma was wspiera?
Nie. Próbuje rozmawiać, ale to jest dla nich ciężkie doświadczenie. Jak się np. pytam Platformy, czy nas zechce wesprzeć finansowo w systemowych opracowaniach dotyczących skutków ustawy o zgromadzeniach, to słyszę, że regulamin im nie pozwala. I mówię wtedy: ale ja o tym napiszę, publicznie powiem, że wam regulamin nie pozwala. I wtedy sytuacja się zmienia.

Z przewodniczącym Schetyną pan współpracuje?
Znam go jeszcze z Wrocławia i nie cenię specjalnie. Nie sądzę, żeby on mnie traktował poważnie. Liczymy się tylko wtedy, kiedy jesteśmy na fali, co się czasem zdarza. Schetyna myśli jak cała formacja polityczna: oni nie potrafią sobie wyobrazić, że ludzie na ulicach mogą doprowadzić obecną władzę do kapitulacji. I być może tego nawet nie chcą. Fantazjując - choć w lipcu to niezupełnie była fantazja - stutysięczny tłum blokuje Sejm, Kaczyński, Kuchciński i Karczewski wychodzą negocjować. I co, komu mają oddać władzę?
Przygotowani do tego żadną miarą nie jesteśmy, więc ja się tej sytuacji boję, Schetyna prawdopodobnie również, choć z innych powodów. Komu PiS ma oddać władzę - to jest to pytanie, na które różnie odpowiadamy z zasadniczo różnych powodów.

Panu?
Liderem opozycji będzie ten, kto zanotuje sukces...

Czyli kto?
Ten, kto wygra cokolwiek, kto pierwszy zrobi własną głową dziurę w PiS-owskim murze.