Podkomisja ds. ponownego zbadania katastrofy w Smoleńsku podała w ostatnim komunikacie, że polski rejestrator w samolocie Tu-154M zapisał serię gwałtownych zdarzeń, jak chwilowe załamania przyspieszenia pionowego i bocznego oraz skokowy wzrost temperatury. Podkomisja odniosła się do informacji "Gazety Polskiej", która w ostatnim numerze podała, że w zapisie jednego z rejestratorów jest gwałtowny, niewytłumaczalny wzrost ciepła na czujniku temperatury samolotu, po którym nastąpiła katastrofalna seria awarii.
Wosztyl w sobotnim wywiadzie dla wpolityce.pl ocenił, że podkomisja "ujawnia rzeczy, które były niewygodne dla komisji Millera i komisji MAK i które zostały celowo albo nieumyślnie pominięte".
Nie jestem dziś w stanie odpowiedzieć na pytanie czy faktycznie i ile sekund zostało utraconych z rejestratora, ale skoro okazuje się, że podkomisja dociera do informacji, które zostały ukryte przed opinią publiczną – raport Millera i MAK nic na ten temat nie wspomina - to czemu mam to kwestionować? - powiedział pilot.
Wosztyl zaznaczył, że nie wierzy ustaleniom komisji Millera. Tyle informacji błędnych, które zostało przez nią samą przekształconych wskazuje jednoznacznie, że wiele materiałów zostało ukrytych - przekonywał.
Wosztyl dodał, że czeka na oficjalny końcowy przekaz, dający "jasny obraz". W tej chwili go nie mamy, bo te informacje są szczątkowe. Z drugiej strony to, co w tej chwili już wiemy jednoznacznie wskazuje, że poprzednicy zrobili bardzo wiele w tym kierunku, aby ten obraz był taki, jaki oni chcieli, a nie taki na jaki wskazują dowody i zeznania świadków - stwierdził.
Jego zdaniem gwałtowne zdarzenia, o których podkomisja poinformowała w komunikacie, mogą "wskazywać na to, że w tym momencie nastąpiło zakłócenie atmosfery otaczającej Tu-154M, najprawdopodobniej nie przez czynniki naturalne". Ale tutaj jest za mało informacji, żeby jednoznacznie się wypowiedzieć. Także czynników może być bardzo wiele - dodał Wosztyl.