Którego z Kaczyńskich poznała pani wcześniej?
Oczywiście Jarka, już w 1977 r., kiedy zgłosił się, by załatwiać jakieś interwencje. A ponieważ jeździł do Białegostoku na uniwersytet, to brał jakieś przypadki stamtąd i rzeczywiście był bardzo dzielny. Wysyłaliśmy go czasem do trudniejszych spraw, jeździł gdzieś na południe Polski. Z mojego punktu widzenia miał jedną koszmarną wadę.
Czyli?
Pisał jak kura pazurem.
A Lecha Kaczyńskiego?
Hm, może go widziałam wcześniej, ale nie odróżniłam od Jarka? Tak naprawdę poznałam go dopiero w latach 90., chyba jak był ministrem u Buzka. Wcześniej znaliśmy się tylko z konspiracji, bo było wiadomo, że do Leszka kieruje się wszystkie sprawy z prawa pracy. Dużo wcześniej poznałam Wałęsę.
Dużo wcześniej?
Spotkaliśmy się w czerwcu 1980 r., jeszcze przed Sierpniem, w Słupsku, na sprawie Marka Kozłowskiego, który na 1 Maja zrzucał z dachu ulotki. Dorwali go i stłukli, jego sprawę prowadzili od nas chyba Anka Skowrońska i Siła-Nowicki, a Jacek Taylor służył jako podpora dla Siły-Nowickiego.
I spotkała pani Wałęsę w Słupsku?
Tak, przyjechał w grupie stoczniowców jako publiczność, tam się poznaliśmy. A drugi raz widziałam go u niego w domu, w 1983 r., kilka dni zanim dostał Nagrodę Nobla. Wyszłam wtedy z więzienia i pojechałam z Ludką Wujec, żeby mu przypomnieć, że ma nie zapominać o ludziach, którzy wciąż siedzą.
Jak was przyjął?
Najpierw musieliśmy swoje odczekać pod takim strasznym świętym obrazem od ks. Jankowskiego, potem spięliśmy się, bo rzucił się na mnie z pytaniem, czy wspieraliśmy KPN-owców? Więc ja na to, że akurat ja pisałam petycję i na niego: „A coś ty zrobił?!”. Wypomniałam mu Słowika i Kropiwnickiego, których też nie bronił, więc się wycofał. Zaprzysiągł się, że będzie pamiętał o więźniach i rzucił na koniec: „Ale będziecie mnie słuchać?”. No i mnie nie przyszło do głowy, że on to mówi poważnie…