"DGP": Kambodżański inwestor zapada na tajemniczą chorobę w samolocie do Europy, którym ma przywieźć pieniądze na zakup Wisły – to thriller, a nie fantastyka. Ale potem udaje własną żonę, więc jednak komedia.
Bogusław Leśnodorski: I dlatego mamy to, co mamy. Myślę, że ktoś to wszystko wymyślił, by załatwić swoje interesy, wyjść z zadłużonego klubu. Nie daję nawet 1 proc. szansy, że traktowano całą transakcję sprzedaży klubu poważnie.
Towarzystwo Sportowe Wisła, czyli właściciel, nie wierzyło w to, że sprzedaje klub?
To niemożliwe, by ktokolwiek uwierzył, że pan z Kambodży i jego szwedzki wspólnik to prawdziwi inwestorzy. Nie znałem dobrze ludzi z TS Wisła, właścicieli klubu, trafiłem co prawda na prezes Marzenę Sarapatę i byłem nieco zdziwiony, bo nie bardzo mi pasowała do piłki. No, ale z drugiej strony widziałem w polskiej piłce takie rzeczy, że to nie było jakieś wielkie zaskoczenie.
A kogo się pan spodziewał, drugiego Zdzisława Kręciny?
Nie, ale skoro piłka budzi tyle emocji, jest organizatorem życia społecznego, to powinna skupiać tych, którzy będą ją popychali do przodu. A tymczasem mamy postaci, o których wolałbym się nie wypowiadać.
Nadal nie rozumiem, jak to możliwe, że klub ze stuletnią tradycją, 13-krotny mistrz Polski trafia w ręce hochsztaplerów.
Od dobrych dwóch tygodni też się nad tym zastanawiam, proszą mnie o radę, pytają o to różni ludzie, ale nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało.
Pan do Wisły nie trafi?
Jestem legionistą, więc ani inwestował w Wisłę, ani nią zarządzał nie będę. Napisałem na Twitterze, że jeśli potrzebują pomocy prawnej, to mogę pomóc, i się do mnie zgłosili. Pomagam jako prawnik, tyle.
Wszyscy chcą im pomóc, Błaszczykowski chce grać za darmo.
Mam nadzieję, że to się uda.
Wisła to, z całym szacunkiem, nie Termalica, a Kraków to nie jest Nieciecza. I w takim klubie taki cyrk?
Widocznie Kraków to jest dopiero czarna dziura… (śmiech)