Zastanawia, dlaczego Polska nie wspiera Ukrainy – szczególnie dotkniętej zbrodnią kolektywizacji – w dziele przywracania w świecie świadomości okrucieństwa stalinizmu. Podobnie jak Ukraina, mamy przekonanie, że o naszych ofiarach świat pamięta mniej chętnie, że dramaty ludów egzotycznej Europy Wschodniej wydają się mu bardzo odległe. Wobec Stalina i jego diabelskich sług mamy utrwalony zły stosunek (słusznie). I wielu z nas niezmiennie irytuje postawa wielu zachodnich Europejczyków, którzy uważają za objaw naszego intelektualnego niedowładu zestawianie zbrodni "nacjonalisty" Hitlera i zbrodni "postępowego" Stalina.
Trzeba przypominać o tym, że w latach 1929–1934 zapędzono miliony ludzi do kołchozów. Że ziemię chłopską zagarnęło państwo, które opornych rozstrzeliwało. Deportacje i masowe groby to krajobraz wojny prowadzonej na wrogim terenie. W oczach bolszewików wieś zamieszkiwali obcy. Liczba ofiar kolektywizacji jest wciąż przedmiotem dyskusji. Jednak różniące się od siebie szacunki przynoszą liczby od 7 mln do nawet kilkunastu milionów ofiar – zarówno bezpośrednich prześladowań, jak i straszliwego, ostatniego w dziejach Europy wielkiego głodu, szczególnie na Ukrainie. Miliony ofiar. Jakieś 8–9 proc. ówczesnej ludności ZSRR, straty porównywalne z tymi, które kraj ten poniósł w czasie II wojny światowej.
Reklama
PiS jest mocno przekonany, że dba o "politykę historyczną", tak jak nie dbały o nią rządy drugiego sortu Polaków. Przeciwnicy partii Jarosława Kaczyńskiego są zaś przekonani, że pisowcy mają hopla na punkcie "polityki historycznej". To wszystko mity. Podnoszenie co roku bohaterstwa żołnierzy wyklętych jest zamiennikiem przemyślanej i konsekwentnej polityki historycznej, której właśnie PiS nie ma.