Bawiące się dzieci w tle, na pierwszym planie przejęta nauczycielka zachęcająca rodziców do posyłania sześciolatków do szkoły. Zaraz potem twarz Katarzyny Hall, minister edukacji, przypominającej, że można to zrobić już teraz, a nie czekać na ostatni dzwonek, czyli na 1 września 2012 r. W spocie telewizyjnym oczywiście nikt nie wspomina, że szkoły powinny dzieciom zapewnić odpowiednie warunki – miejsce do zabawy czy specjalnie dostosowany do ich wzrostu sprzęt. Nikt nie wspomina również o tym, że samorządy ich nie remontują i nie doposażają, bo nie mają na to pieniędzy. Jednym słowem – rząd rzuca pomysł, ale o jego realizację mają się martwić już inni. W tym przypadku gminy.
Taki schemat wprowadzania ważnych reform nie jest odosobniony. I to nie pierwszy raz, kiedy koszt ich realizacji spada na barki gmin i powiatów. Tak się stało m.in. w 2000 roku. Pod naciskiem pracowników medycznych rząd Jerzego Buzka uchwalił tzw. ustawę 203. Dzięki niej lekarze, pielęgniarki i położne dostali podwyżki. W ustawie zapomniano jednak wskazać, kto ma za nie zapłacić. W efekcie miały to zrobić szpitale, a jak nie one, to samorządy. Ponieważ podwyżki nie były wypłacane, pracownicy kierowali sprawy do sądów. I najczęściej wygrywali.
Sześciolatek nie poskarży się jednak do sądu na to, że musi się uczyć w przepełnionej klasie lub nieprzyjaznej dla niego szkole. To nie usprawiedliwia jednak rządu. Tym bardziej że niekorzystne zmiany demograficzne dopiero przed nami. Tym bardziej więc na edukacji nie warto oszczędzać. A rodzicom wmawiać: posyłajcie sześciolatki do szkoły już teraz, bo za rok nie będzie lepiej.