Co było dalej - wszyscy wiemy. Padły strzały, zrobił się szum, prezydent znalazł się na czołówkach gazet. Tylko co z tego? Mnie pan prezydent nie musi przekonywać, że jest człowiekiem odważnym. Chciałabym, żeby przekonał mnie, że jest też odpowiedzialny. Za siebie i swój kraj.

Reklama

Bo przejażdżka na tereny, na których wciąż kipi, nie była roztropna. Lech Kaczyński naraził siebie, ale naraził też swoje otoczenie i dziennikarzy, którzy razem z nim uczestniczyli w podróży do Gruzji. Przede wszystkim jednak naraził Polskę. Dziś już wiemy, że tylko na niepotrzebne zadrażnienia z Rosją. Ale przecież mogło być dużo gorzej. Co by było, gdyby strzały były wymierzone w prezydentów? I gdyby okazały się celne? Odpowiedź Polski musiałaby być bezkompromisowa. Za nami powinni stanąć sojusznicy z NATO. Czy rzeczywiście panu prezydentowi zależy na wzniecaniu konfliktów, których konsekwencji nie sposób nawet przewidzieć?

Na szczęście nic się nie stało. Ale trzeba zapytać, czyim pomysłem był niefortunny wieczorny wypad w góry. Według niektórych relacji zaproponował to gospodarz Micheil Saakaszwili. Może prezydentowi Kaczyńskiemu nie wypadało odmówić. Od czego jednak ma otoczenie? Doradców? Czy konsultowali się z polskimi służbami wywiadowczymi, żeby upewnić się, że podróż jest bezpieczna? Wciąż nie wiemy. Według innych relacji niebezpieczną wyprawę zaproponował sam Lech Kaczyński. W takim wypadku nie znalazł się nikt rozsądny, kto by to prezydentowi wyperswadował. Czekam, aż przy najbliższej podróży do Izraela Lech Kaczyński wybierze się na wzgórza Golan, by osobiście ocenić sytuację w konflikcie izraelsko-syryjskim.

Wciąż tak naprawdę nie wiemy, co się w niedzielę wydarzyło. Być może doszło do prowokacji - mogła być ona korzystna dla różnych stron z różnych względów. Jedni mówią, że strzałów było kilka, inni, że strzelano z kałasznikowa blisko pięć minut. Warto odnaleźć sprawców strzałów, ale pan prezydent już wie: skoro słyszał okrzyki po rosyjsku, to znaczy, że strzelali Rosjanie. Szkoda, że nikt przed konferencją prasową nie powiedział mu, że na Zakaukaziu język rosyjski jest powszechnie znany. Teraz na dodatek prokuratura zaczęła badać, czy ktoś nie zmusił naszego prezydenta do tego wyjazdu.

Tak czy owak narażono głowę państwa. Politycy i media mają prawo to komentować. Tymczasem Lech Kaczyński na krytyczne uwagi odpowiada, że komentatorzy ulegają lobby prorosyjskiemu. Krytyków jest wielu: wśród nich i Lech Wałęsa, i Jerzy Szmajdziński, i Bronisław Komorowski. Czyżby wszyscy działali pod wpływem Moskwy? Wiadomo, że Rosja nie wypełnia paktu wynegocjowanego przez Sarkozy’ego. Ale narażanie bezpieczeństwa prezydenta Polski chyba nie jest najlepszym sposobem na powiedzenie o tym światu. Świat wie o tym i bez nas. Drażnienie się z Rosją to fatalny pomysł akurat dziś, kiedy chcemy instalować amerykańską tarczę antyrakietową i w odpowiedzi słyszymy o rosyjskich rakietach w Kaliningradzie. To wszystko rodzi niejasne wrażenie, że Lech Kaczyński daje się wykorzystywać w politycznych rozgrywkach Saakaszwilego. Obyśmy nie musieli zapłacić za to zbyt wysokiej ceny.