Gdyby wybory prezydenckie odbyły się w styczniu 2010 r., na szefa Platformy Obywatelskiej głosowałoby ponad 32 proc. ankietowanych. Drugi, podobnie jak przed miesiącem, jest Lech Kaczyński. Urzędującego prezydenta na drugą kadencję w Pałacu Prezydenckim chce pozostawić co piąty Polak (20 proc. badanych).

Reklama

Jak mówi socjolog, Ireneusz Krzemiński, profesor Uniwersytetu Warszawskiego , w wyborach prezydenckich urzędująca głowa państwa nie ma żadnych szans w starciu z Donaldem Tuskiem. – Nie wydaje mi się, aby nawet najbardziej udana kampania, nie wykluczając nawet takich trików jak "dziadek z Wermachtu", mogła dać Lechowi Kaczyńskiemu dostateczną liczbę głosów i szansę na reelekcję – mówi Krzemiński. Jego zdaniem pozycja Tuska w rankingach jest bardzo stabilna, a zmiana mogłaby nastąpić jedynie wtedy, gdyby pojawił się ktoś, kto byłby w stanie zgarnąć część potencjalnych wyborców Tuska oraz wyborców niezdecydowanych.

Czy takim kandydatem mógłby być Włodzimierz Cimoszewicz, który w wyborach nie chce startować, a mimo to spontanicznie wskazuje na niego aż 12 proc. respondentów? – Gdyby Cimoszewicz zdecydował się na udział w wyborach i gdyby ta kampania przebiegła dość sprawnie, to mógłby rzeczywiście Tuskowi zagrozić – ocenia prof. Krzemiński. Zwłaszcza – dodaje – gdyby z kandydowania zrezygnował Tomasz Nałęcz i przekazał poparcie Cimoszewiczowi. Nałęczowi, który jest kandydatem na prezydenta z ramienia SdPl, nie pomogły billboardy z Barackiem Obamą i popiera go zaledwie nieco ponad 1 procent badanych.

Socjolog bardzo krytycznie ocenia natomiast wyborcze szanse Andrzeja Olechowskiego. – Startował już kilka razy w różnych politycznych zawodach, w tym także w kampanii prezydenckiej, zresztą dla niego osobiście udanej. Ale obecna kampania byłaby, przepraszam za określenie, czymś takim jak odgrzewane kluski – podsumowuje Ireneusz Krzemiński.



Kamila Wronowska: Premier Donald Tusk znów lekko stracił w sondażu. Czy to będzie już stała tendencja?
Ireneusz Krzemiński*: Wydaje się, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy rzeczywiście taki spadek mamy. To się wiąże ze spadkiem oceny Donalda Tuska jako premiera i oceny rządu, ale z innych badań - sondaży CBOS-u - wynika, że i tak niżej oceniano Donalda Tuska jako premiera wcześniej, we wrześniu i październiku. Z całą pewnością afera hazardowa, co pokazują badania ma duży wpływ na obniżenie się uznania dla rządu i dla przywódcy PO. Nie można jednak zapominać, że obecne, niskie notowania premiera i tak są na poziomie ocen, jakie na przykład Jerzy Buzek miał po trochę ponad pół roku rządzenia, a potem tylko mu spadały w dół. I Marek Belka i Jarosław Kaczyński mogliby tylko marzyć o takim poparciu, bo najwyższe było o jakieś 10 proc. niższe od obecnych Tuska.

Czy Donald Tusk powinien być zaniepokojony?
Na razie wszystkie dane wskazują, że mamy do czynienia ze stabilną sytuacją: premier jako kandydat ma wciąż bardzo dużą przewagę nad innymi, a zwłaszcza nad symbolicznym kontrkandydatem - urzędującym prezydentem. Zmiana mogłaby nastąpić, gdyby pojawił się ktoś, kto byłby w stanie zgarnąć część potencjalnych wyborców Tuska i niezdecydowanych.

Więc Lech Kaczyński nie ma szans w starciu z Tuskiem?
Nie wydaje mi się, aby nawet najbardziej udana kampania, nie wykluczając nawet takich trików jak "dziadek z Wermachtu", mogła dać Lechowi Kaczyńskiemu dostateczną liczbę głosów i dać mu szansę na reelekcję. To wydaje mi się niemożliwe.

Reklama



Dlaczego?
Wydaje mi się, że żelazne poparcie dla Lecha Kaczyńskiego nie może wynieść więcej niż 30 proc., licząc ideowy elektorat narodowo-katolicki.

Ten jego elektorat jednak w tej chwili osłabł. Nie będzie już tak nośny, jak poprzednio. Chyba zaś tylko jakiś cud mógłby teraz zacząć przyciągać nowych ludzi do Lecha Kaczyńskiego, bez których wygrana nie jest możliwa. Natomiast sprzyjać mu może frekwencja w wyborach. Ponieważ zła ocena rządu i premiera może Tuskowi zaszkodzić w tym sensie, że jego zaplecze związane z młodymi, wykształconymi ludźmi, przedsiębiorcami może powiedzieć: "mam w nosie wybory". Wtedy żelazny elektorat Lecha Kaczyńskiego nabierze znacznie większej mocy.

Kto może pokonać Tuska w wyborach prezydenckich?
Jeżeli Włodzimierz Cimoszewicz zdecydowałby się na udział w wyborach, i gdyby ta kampania przebiegła dość sprawnie, to mógłby rzeczywiście Tuskowi zagrozić. Cimoszewicz przecież nie startowałby z ramienia SLD, z którym ma ostatnio na pieńku. A SLD to nie najlepsza obecnie rekomendacja. Ale można sobie wyobrazić, że Tomasz Nałęcz rezygnuje z kandydowania, oddaje głosy na rzecz Cimoszewicza i wtedy mała partia Borowskiego i Nałęcza wydaje się znacznie lepszym zapleczem dla niego niż problematyczne SLD. To "zaplecze", czyli partia Borowskiego, ludziom się dobrze kojarzy. Bo jest inteligentne. Ale jest też pewne "ale", które wiąże się z pewnymi osobistymi cechami kandydatów. Cimoszewiczowi po prostu brakuje cech, które w najgorszej nawet sytuacji będą ratować Tuska. Myślę tu o otwartości, nawet jeśli jest ona udawana, bezpośredniości, takim przyjemnym stosunku do ludzi, a nawet wdzięku w kontakcie z innymi, które ma Tusk, a znacznie mniej Cimoszewicz. A przecież tak naprawdę w tych wyborach raczej osobowości niż jakiejś "programy" będą się liczyły.



A czy Andrzej Olechowski ma szansę realnie zawalczyć o prezydenturę?
Ewentualny sukces Olechowskiego wydaje mi się bardzo wątpliwy. Startował już kilka razy w różnych politycznych zawodach, w tym także w kampanii prezydenckiej, zresztą dla niego osobiście udanej. Ale obecna kampania byłaby - przepraszam za określenie - czymś takim, jak odgrzewane kluski. Stąd moim zdaniem Olechowski nie ma większych szans.

Jak można wytłumaczyć nagły wzrost poparcia dla Jerzego Szmajdzińskiego? W poprzednim badaniu było ono zerowe, a teraz wynosi już ponad 6 procent.
Kampania wyborcza oczywiście może wiele zmienić, już teraz widać, że częstotliwość pojawiania się nowych kandydatów w mediach od razu im sprzyja. We wszystkich wiadomościach podano, że SLD wybrało Szmajdzińskiego na kandydata. Ale z jednych wyników jednego badania nic nie wynika, zwłaszcza, że prawdziwa kampania wyborcza jeszcze się nie zaczęła!

*prof. Ireneusz Krzemoński, socjolog