"Gdybym był nawet w klatce zamknięty i patrzył swoim wzrokiem kobiecie w oczy, mogłaby ona stwierdzić, że ja ją molestuje seksualnie" - powiedział we Wrocławiu Lepper. "Można wymyślić aferę na każdego człowieka, wystarczy jeden świadek" - broni się szef Samoobrony.
Twierdzi, że świadkowie w seksaferze są zupełnie niewiarygodni. I przytacza ich - rzekomo absurdalne - zeznania. "Weszła do pokoju, otrzymała ode mnie propozycję, wyszła. A potem uznała to za molestowanie. To miało być molestowanie?" - kpi Lepper.
Jedyne, co smuci szefa Samoobrony, to postawa sądu. "Moje prawa człowieka są ograniczane" - skarży się szef Samoobrony. I chce, by przyjrzała się temu Fundacja Helsińska.
Seksafera wybuchła w grudniu 2006 roku, gdy Aneta Krawczyk, była działaczka Samoobrony i była radna sejmiku wojewódzkiego w Łodzi, opowiedziała dziennikarzowi "Gazety Wyborczej" o swoich kontaktach ze Stanisławem Łyżwińskim i Andrzejem Lepperem. Obaj mieli ją zmuszać do seksu w zamian za pracę w biurze partii.
Po wyznaniu Anety Krawczyk do prokuratury zgłosiły się kobiety, które twierdziły, że również były wykorzystywane przez działaczy Samoobrony. Po ponadrocznym śledztwie i przesłuchaniu ponad 220 świadków, w lutym tego roku akt oskarżenia trafił do sądu.
Łyżwiński na rozprawy dowożony jest z aresztu - siedzi tam od sierpnia ubiegłego roku. Andrzej Lepper odpowiada z wolnej stopy.
Łyżwiński oskarżony jest m.in. o zgwałcenie kobiety, a obaj byli posłowie - o żądanie i przyjmowanie korzyści o charakterze seksualnym od działaczek Samoobrony. Lepperowi grozi osiem lat, a Łyżwińskiemu - dziesięć lat więzienia. Żaden nie przyznaje się do winy.