Wpływowy niegdyś polityk Prawa i Sprawiedliwości uważa, że nie można uciekać od prawdy. A jest ona taka, że Polacy to duży europejski naród. To z kolei niesie za sobą mnóstwo obowiązków i wielką odpowiedzialność. Według Dorna, nie dla wszystkich wygodną.
"Dla części polskich elit już stwierdzenie, że jest się dużym europejskim narodem, jest nie do zaakceptowania. I to nie dlatego, że jest nacjonalizmem, ale dlatego, że niesie z sobą wymagania, zobowiązania, trudy, bez których lepiej byłoby się obejść. Mam zresztą wrażenie, że Donald Tusk właśnie dlatego, by nie podejmować wysiłków, uznaje - po raz pierwszy w historii niepodległej Polski - bycie podmiotem polityki międzynarodowej za kłopot, którego należy się wyzbyć" - mówi Ludwik Dorn w rozmowie z "Wprost".
Były marszałek Sejmu podkreśla, że udawanie, że nie mamy przed sobą wielkich problemów do rozwiązania, takich samych, przed jakimi stoi Stary Kontynent, doprowadzi do marginalizacji naszego kraju. A wtedy decyzje dotyczące nas samych będą podejmowanie nie w Warszawie, a zupełnie gdzie indziej. Według Dorna, tu lepiej od obecnej ekipy, wypadał nawet SLD.
"Nawet komuniści z Millerem chcieli być podmiotem w polityce europejskiej. Migracje, terroryzm, konflikty o zasoby energetyczne, starzenie się Polski i Europy - na to wszystko trzeba być przygotowanym. Jeśli odmówimy zmierzenia się z tymi problemami, to musimy mieć świadomość, że na stałe lub przynajmniej na kilka pokoleń (bo narody tak łatwo nie giną) zejdziemy ze sceny dziejów i staniemy się terytorium zamieszkanym przez tubylczą ludność polskojęzyczną, którą zarządza lokalny samorząd, uznawany za polski rząd. Tak się może stać, choć nie jest to perspektywa miła" - ostrzega we "Wprost" Ludwik Dorn.