"Godz. 17.00. W restauracji tuż przy "Monciaku" (ulica Monte Casino, główny deptak Sopotu - red.) spotykamy Pawła Grasia. Przyjechał do Sopotu m.in. po to, by czuwać nad przygotowaniami do udziału premiera Donalda Tuska w uroczystościach 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Dwie godziny później minister przenosi się do hotelu Sheraton. Nie przebywa tam jednak sam. Widzimy go bowiem, jak wychodzi z hotelu wraz ze swoim synem Jakubem" - pisze "Super Express".
>>> Graś: Dozorca to nie ja. To Gosiewski
"Panowie udają się razem na kolację, a potem na noc wracają do Sheratona. Do ich dyspozycji jest indywidualnie sterowana klimatyzacja w pokojach, kablówka, minibarek, a z okien roztacza się piękny widok na Zatokę Gdańską. W hotelu znajduje się też restauracja oraz modny bar. Wszystko dzieje się z niedzieli 30 sierpnia na poniedziałek 31 sierpnia. Kto zapłacił 920 zł za dobę pobytu rzecznika i jego syna w hotelu? Okazuje się, że... Kancelaria Premiera, czyli podatnicy" - zżyma się tabloid.
Paweł Graś przyznaje, że fundował synkowi luksusy na koszt państwa. "Miałem zarezerwowany nocleg. Syn spał ze mną w pokoju. Ale koszty wyżywienia pokryłem osobiście" - tłumaczy polityk. Jednak gdy wcześniej zapytaliśmy go, kto oprócz niego nocował w hotelu, odparł, że tylko "inni ministrowie".
"To druga w ostatnim czasie wpadka ministra Grasia. W lipcu >SE< ujawnił, że rzecznik rządu mieszka od 11 lat za darmo w willi należącej do niemieckiego biznesmena i jest tam dozorcą. Wtedy Grasiem zajęła się skarbówka i CBA. Teraz powinien się nim zająć osobiście premier Tusk!" - pisze "Super Express".