Gilowska ujawniła, jakie dokumenty pokazał jej rzecznik w styczniu tego roku. Była to m.in. karta rejestracyjna agenta "Beata" - taki miałaby mieć pseudonim w SB. "Ta sprawa była dla mnie najpierw wstrząsem, szokiem, a teraz jest źródłem przygnębienia" - powiedziała Gilowska. Informacje rzecznika uznała za absurdalne, choć przyznała, że jej dane z karty się zgadzały - imiona rodziców i data urodzenia.
Sąd ujawnił, że oficer SB Wiktor Wieczorek prowadzący "Beatę" zapisał dwa przypadki, kiedy brała ona od niego pieniądze. W 1988 r. było to 1100 zł, a rok później 11000 zł. "Nie spotykałam się z nim w kawiarni, nie przyjmował od niego prezentów. Nasze kontakty były chłodne i sporadyczne" - zaprzeczyła Zyta Gilowska.
"Nie mogę jednak wykluczyć, że w prywatnej rozmowie przekazałam pewne informacje Wiktorowi Wieczorkowi. Bo w takich sytuacjach czułam się swobodnie. Jednak większości faktów zawartych w dokumentach SB nie znałam" - zeznała b. wicepremier. Sąd ma dziś przesłuchać Wieczorka.
Zyta Gilowska zaprzeczyła też, że donosiła na zagranicznych naukowców, z którymi kontaktowała się m.in. w Niemczech i na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim
Pełnomocnik Zyty Gilowskiej liczy na szybkie zakończenie procesu. Skąd ten pośpiech? Nie wiadomo, czy sąd zdąży wydać prawomocny wyrok przed wejściem w życie - uchwalonej w lipcu przez Sejm - nowej ustawy lustracyjnej, która likwiduje ten sąd. Rozprawy wyznaczono na 2, 3, 4 oraz 9 sierpnia.