Lider LPR chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Przekonywał, że brak rządu większościowego, nieodbudowanie koalicji oznacza "pat i przedłużające się miesiące konwulsje" Sejmu. "Może trzeba się przeprosić, trzeba sobie podać rękę" - zachęcał PiS i Samoobronę, które już nawet nie kłócą się, a toczą otwartą wojnę.
Na odzew Giertych nie musiał długo czekać. "To kuriozum, żart, groteska?" - pytał szef klubu PiS, nie dowierzając, że ktoś mógł wpaść na taki pomysł. Dał do zrozumienia, że wszyscy mogą zapomnieć o tym, że kiedykolwiek partia rządząca usiądzie do rozmów z Lepperem. Wódz Samoobrony "dość sporo narozrabiał, a jego prawa ręka Renata Beger stała się elementem prowokacji politycznej!" - tłumaczył cierpliwie Marek Kuchciński.
Z kolei szef Samoobrony skomentował apel Giertycha filozoficznie: "Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki". I, już po swojemu dodał, że nie można kiwać w ten sposób społeczeństwa. Dlatego upiera się przy wcześniejszych wyborach.
Może się jednak nie doczekać. Bo w Sejmie na razie nie ma niezbędnej większości - 307 głosów - do przegłosowania samorozwiązania Sejmu. Taki wniosek złożyła Platforma Obywatelska.
A że większości nie ma, to marszałek Sejmu Marek Jurek nie chce nawet zwołać nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu, bo - jak twierdzi - dla zwykłego wiecu nie warto tego robić.