"Śledczy wyciągnęli przelewy z kont Rutkowskiego, gdzie wpływały pieniądze od tych, którzy zlecali mu wykonanie czynności. Prokuratura wzywa więc świadków i pyta o wpłaty oraz efekt prac Rutkowskiego. Materiał wskazuje, że brał on zaliczki, które mógł zachować, nie robiąc nic dzięki sprytnym umowom. W ten sposób wyłudził ogromne pieniądze" - uważa detektyw Jerzy Godlewski, jeden z głównych świadków w śledztwie prowadzonym przez katowicką prokuraturę okręgową.
Sprawa rozpoczęła się od bezprawnego zatrzymania w 2004 r. przez Rutkowskiego jednego z mieszkańców Śląska. W toku śledztwa okazało się jednak, że Rutkowski mógł się dopuścić także innych przestępstw. Rzecznik katowickiej prokuratury Tomasz Tadla nie chce zdradzać tajemnicy śledztwa. "Krzysztof R. ma w tej sprawie zarzuty bezprawnego pozbawienia wolności i braku koncesji" - zaznacza. "To jakieś bzdury" - zaprzecza Rutkowski, który kilka dni temu został skazany przez belgijski sąd na 1,5 roku więzienia za bezprawne zatrzymanie człowieka.
Gwiazda Rutkowskiego zaczęła gasnąć już rok temu, gdy łódzki detektyw został zatrzymany przez funkcjonariuszy ABW pod zarzutem m.in. prania brudnych pieniędzy, powoływania się na wpływy w instytucjach oraz udziału w mafii paliwowej. Do niedawna uchodził za superdetektywa, do którego ustawiały się kolejki klientów. Dzięki temu w 2001 r. udało mu się wejść do Sejmu z listy Samoobrony. Nowe znajomości, przywileje i rola parlamentarzysty jeszcze bardziej wzmocniły jego wizerunek - pisze DZIENNIK.
"Zapłaciłem Rutkowskiemu 30 tys. marek zaliczki do ręki, nie zastanawiałem się nad formalnościami. Liczyło się tylko odzyskanie syna. Jednak nie było żadnych efektów" - mówi zielonogórski biznesmen, któremu w 2000 r. uprowadzono syna. "Rutkowski zaaranżował spotkanie ze swoim człowiekiem Andrzejem K. Zapewniał, że pomoże mi on odnaleźć syna. Szybko zorientowałem się, że to zwykły oszust" - zaznacza. Po kilku tygodniach syn biznesmena został odbity przez policję. "To wszystko kłamstwa. Ojciec był nam bardzo wdzięczny za pomoc" - bulwersuje się Rutkowski. "Przy porwaniach mamy stawkę 20 tys. plus VAT, nic ponad to nie otrzymałem" - zaznacza.
Andrzejowi K. udało się jednak naciągnąć innego biznesmena - Włodzimierza Olewnika, któremu w 2001 r. uprowadzono syna. O sprawie porwania i brutalnego morderstwa Krzysztofa informował już DZIENNIK. Ojciec zwracał się do wszystkich - łącznie z ówczesnymi SLD-owskimi ministrami, którzy odmówili mu pomocy. Zdesperowany zwrócił się także do Rutkowskiego. Jeden z pracowników jego biura przyprowadził Olewnikowi właśnie Andrzeja K. "Twierdził, że jest to znakomity informator, który pomoże odszukać syna" - mówi Olewnik. Okazało się jednak, że biznesmen zapłacił mu milion złotych za bezwartościowe informacje.
Ponad tydzień temu K. został skazany na trzy lata więzienia, musi też zwrócić wyłudzone pieniądze. "Na podstawie zeznań Andrzeja K. mogę przypuszczać, że Rutkowski o wszystkim wiedział. Jeśli więc pieniędzy nie zwróci mi K., to będę się ich domagał od Rutkowskiego, ponieważ wprowadził mnie w błąd" - wyjaśnia Olewnik. "On jest chorym człowiekiem, niech się leczy" - komentuje sprawę Rutkowski. "Jak Olewnik cokolwiek ode mnie zażąda, wtedy oskarżę go o rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji i zażądam miliona złotych odszkodowania" - zaznacza.
Ponad dwa lata temu odszkodowanie za działania Rutkowskiego musiał jednak wypłacać Skarb Państwa. Według łódzkiego detektywa, za napadem na handlarzy ze Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie w grudniu 2000 r. miał stać Jacek Bochiński, kustosz jednego z warszawskich muzeów. Bochiński trafił na rok do aresztu. Po wielu miesiącach przeciągającej się sprawy sądowej został uniewinniony, otrzymał również 42 tys. rekompensaty. "A wszystko opierało się tylko na notatce przekazanej policji przez Rutkowskiego, w której oskarżył mnie o napad" - mówi Bochiński. Rutkowski tłumaczy, że spełnił obywatelski obowiązek. "Jeśli mam informację, że ktoś popełnił przestępstwo, to przekazuję ją na policję i oni to sprawdzają" - tłumaczy DZIENNIKOWI.