W piątek po południu ścisłe kierownictwo Stronnictwa, czyli Naczelny Komitet Wykonawczy (NKW) wraz z szefami zarządów wojewódzkich ugrupowania, zastanawiało się m.in., jak układać listy wyborcze zwłaszcza w związku z wprowadzonymi ostatnio parytetami.
Zgodnie z nowymi przepisami, by lista wyborcza została zarejestrowana, musi być na niej nie mniej niż 35 proc. kobiet i nie mniej niż 35 proc. mężczyzn.
"Zakładając, że te 35 proc. to będą tylko mężczyźni, musimy mieć ponad 300 kandydatów" - powiedział w poniedziałek PAP sekretarz NKW PSL Józef Szczepańczyk.
Ludowcy nie mieli żadnego problemu, żeby mieć tylu kandydatów na swoich listach. Inaczej sprawa wyglądała w przypadku kobiet. W wyborach do Sejmu z 2007 roku na listach PSL było ich 167, co stanowiło nieco ponad 18 proc. ubiegających się o mandaty. Były nawet takie okręgi, gdzie z list Stronnictwa startowała tylko jedna kobieta.
W marcu ma się odbyć Rada Naczelna PSL poświęcona wyborom. Partia chce zmienić na niej zasady wyłaniania kandydatów, tak by przedstawiciele żadnej z płci nie zdominowali najlepszych miejsc na listach.
"Sprawa nie jest taka prosta, bo do tej pory mieliśmy inne zasady budowania list, nie było tego przymusu, że jeśli nie będzie tej kwoty, to lista nie zostanie zarejestrowana" - zwraca uwagę Szczepańczyk.
Jak poinformował, zgodnie z ustaleniami, które zapadły na piątkowym spotkaniu kierownictwa partii, do końca lutego szefowie regionów powinni mieć gotowe wstępne listy wyborcze. Przy ich układaniu muszą uwzględnić przepisy dotyczące parytetów.
Polityk przekonuje, że Stronnictwo nie będzie miało kłopotu z tym, żeby znaleźć odpowiednie kandydatki, które staną w szranki wyborcze. "Jeśli partia, która ma w swoich szeregach 100 tysięcy członków, partia, która ma listy otwarte na osoby spoza naszego środowiska miałaby mieć kłopoty, to co mieliby powiedzieć liderzy PJN, czy pan Janusz Palikot?" - powiedział Szczepańczyk.
Również szefowie regionów są pewni, że uda się im wypełnić zapisy ustawy parytetowej. Szef łódzkich struktur Stronnictwa Mieczysław Łuczak (m.in. w jego regionie w 2007 r. była lista z udziałem tylko jednej kobiety) podkreślił, że nie będzie miał problemu z wypełnieniem przepisów kwotowych.
Przyznał jednak, że część działaczek, które potencjalnie mogłyby startować "uciekło" przed zeszłorocznymi wyborami samorządowymi na listy PO. "Tak szczerze mówiąc 10 lat temu każdy chciał wystawiać kobiety, bo uatrakcyjniały listy, ale to one mówiły +nie+, po prostu nie chciały startować. Teraz będziemy namawiać koleżanki" - powiedział PAP poseł.
Łuczak układając listy nie chce sięgać po kobiety, które działają w samorządzie, bo jego zdaniem, jeśli ktoś został wybrany do pracy we władzach lokalnych powinien wypełniać swój mandat. "Ale są przecież działaczki koła gospodyń wiejskich, wiele jest poetek ludowych, pisarek. Spektrum pań, do którego można sięgać jest ogromne" - ocenił.
Prezes opolskiego PSL Stanisław Rakoczy, mimo że nie pamiętał, iż w Opolu w poprzednich wyborach do Sejmu na 26 kandydatów PSL była tylko 1 kobieta, zapewnił, że nie będzie miał problemów z wypełnieniem parytetu. Zwrócił uwagę, że w wyborach samorządowych w jego regionie radnymi z PSL zostały same kobiety.
Ludowcy chcą, żeby krajowa konwencja wyborcza, na której zaakceptowane będą ostatecznie listy, odbyła się pod koniec maja.
PSL, które ma w Sejmie jedną posłankę wcale nie było wyjątkiem, jeśli chodzi o mały udział kobiet na listach wyborczych. Wśród kandydatów PiS w 2007 r. było nieco ponad 19 proc. pań, w PO 21 proc., a z komitetu wyborczego Lewica i Demokraci startowało 22 proc. kobiet.