"Nie biegam po Krakowskim Przedmieściu, bo każdego 10 składam kwiaty pod tablicą posła Gosiewskiego na kieleckiej katedrze i bez rozgłosu idę na mszę" - stwierdza Banaś. I dodaje: "Uważam, że przyczyny katastrofy należy wyjaśnić do bólu. Ale nie powinien to być temat, który nadaje sens istnienia partii. A prezes Kaczyński właśnie to próbuje z PiS-em zrobić" - przekonuje.
Jego zdaniem, posunięcia, które planowane są w regionach, mają na celu zbudowanie zespołu "nawet nielicznego, ale jednolitego, zwartego i wiernie oddanego jednej sprawie". Jakiej? "Zemście za śmierć brata" - odpowiada i przyznaje, że coraz trudniej było mu się z tym godzić.
Banaś przekonuje, że Prawo i Sprawiedliwość - przy takiej strategii - jest skazane na marginalizację. "Myślę, że trudno będzie PiS-owi o nowe otwarcie z tą grupą paladynów, która skupiła się wokół prezesa" - stwierdza. Nie ukrywa, że chętnie związałby swą polityczną przyszłość z PJN.
O konflikcie w regionie mówi, że nie było walki, a po prostu rywalizacja, która "pewnie skończyłoby się tak, że (lidera) wyłoniłyby wewnętrzne wybory". Twierdzi też, że nie było konkretnych zarzutów do szefów struktur. A teraz - jak mówi - w partii jest bunt. "Odbieram wiele telefonów, SMS-ów od koleżanek i kolegów w PiS, którzy gratulują nam odwagi i jasnego postawienia sprawy" - wyznaje.
Grzegorz Banaś odszedł z PiS, gdy do szefowania strukturami w regionie wyznaczona została niepochodząca ze Świętokrzyskiego Beata Kempa.