Balcerowicz w Radiu Tok FM zarzucił adwersarzowi złamanie ustaleń, zgodnie z którymi mieli być na pan. Wczoraj istnieniu takiej umowy zaprzeczył jednak sam Rostowski. Tłumaczył, że używanie innej formy wobec Balcerowicza, z którym zna się od 30 lat, byłoby sztuczne.
Zajrzeliśmy za kulisy debaty. Rostowski na pewno wiedział, jak będzie się zwracał do niego Balcerowicz. Ale obustronnej umowy nie było. Sprawa zaczęła się wraz z ustalaniem reguł spotkania. Przed nim współpracownicy Balcerowicza zabiegali, by panowie zwracali się do siebie oficjalnie. W odpowiedzi Szymon Milczanowski z gabinetu Rostowskiego poprosił, by to uzgodnili między sobą sami zainteresowani.
Ale – jak przyznają współpracownicy Balcerowicza – były prezes NBP przyjął założenie, że przed debatą nie będzie rozmawiał z Rostowskim. Dlatego na skrzynkę e-mailową resortu wysłał pismo następującej treści: „Ze względu na oficjalny charakter debaty, która dotyczy spraw wagi państwowej, będę w jej trakcie stosował oficjalny sposób zwracania się, czyli formę pan, i zakładam, że będzie to wzajemne”. Potwierdzenia nie było. Za to do jednego ze współpracowników Balcerowicza trafił SMS informujący, że prośba dotarła do ministra, ale ten prosi, „by nie traktować tego jako uzgodnienie dotyczące debaty”.
Rostowski zdecydował się na formę nieoficjalną. Dlaczego? – Zwracanie się per ty, gdy druga strona stosuje oficjalną formę, wywołuje wrażenie lekkiego deprecjonowania konkurenta – ocenia politolog dr Joanna Materska z UW.
Reklama