"Gdyby Jarosławowi Kaczyńskiemu zależało na piarze, to zapłaciłby karta płatniczą podczas zakupów w sklepie. Dementuję, że premier był zagubiony podczas zakupów. Zresztą ilość dziennikarzy nas przerosła. Nie czuliśmy się komfortowo, ale nie o to chodziło. Chodziło o zwrócenie uwagi na to, co staje się dla wszystkich Polaków coraz bardziej uciążliwe, czyli na drożyznę. Akcja okazała się sukcesem" - mówi Szydło w rozmowie z portalem Onet.pl.
Jej zdaniem, po tej akcji "media przez półtora tygodnia mówiły tylko o drożyźnie panującej w Polsce dzięki rządom Tuska". Szydło zapowiada, że to nie koniec. Będzie jeszcze "cała seria zakupów".
Posłanka PiS odpowiedziała także na pytanie, czy słowa Jarosława Kaczyńskiego, że w Biedronce zakupy robią najbiedniejsi, były błędem.
"Słyszałam, że Biedronka zwiększyła wielokrotnie obroty, ale nie reklamujmy jakichkolwiek marek. Szukanie dyskontu zwiększyłoby cenę zakupów jeszcze bardziej. Zresztą każdemu zdarza się jeździć samochodem na zakupy, a prezes robi zakupy samodzielnie w różnych sklepach" - zapewniła Szydło.
"Gazeta Krakowska" zarzuciła wiceszefowej PiS, że sama nie zna cen towarów w miejscowości, w której mieszka.
"Konia z rzędem, kto zna ceny wszystkich produktów w sklepach. Cen jednostkowych nie znam z dokładnością co do grosza, ale wiem, że z tygodnia na tydzień wydaję na to samo coraz więcej. Zresztą sądzę, że zmieściłam się w granicach statystycznego błędu" - wyjaśniła Beata Szydło.
"Ale nie znała pani ceny chleba, cukru, czy jabłek w Przecieszynie, w którym jest tylko jeden sklep i mówi pani, że robi w nim zakupy i rozlicza pani z cen premiera?" - spytał dziennikarz portalu Onet.pl.
"Tekst był bez autoryzacji i napisany pod tezę. Robię zakupy w supersamie, który jest po drodze do Przecieszyna, w Brzeszczach. Kupuję tam od lat. Proszę sprawdzić. Wszystkie panie ekspedientki doskonale mnie tam znają. W Przecieszynie rzeczywiście robię zakupy rzadziej. Najważniejsze, że udało nam się zwrócić uwagę, że ceny rosną dzięki rządom PO" - odpowiedziała posłanka.