Jak przypomina Artur Zawisza, Andrzej Duda na początku wyścigu prezydenckiego cieszył się wyjątkowo słabą rozpoznawalnością.

Newspix / DAMIAN BURZYKOWSKI

11 listopada 2014 roku, gdy PiS ogłosił kandydaturę prezydencką, Andrzej Duda był mniej znany i poważany niż szef „Solidarności” Piotr Duda, a może nawet niż piłkarz Legii – Ondrej Duda. Trzeba jasno powiedzieć, że wystawiano go jakby zamiast Jarosława Kaczyńskiego, żeby przegrał wybory zamiast niego – pisze w „Rzeczpospolitej” polityk i wiceszef Ruchu Narodowego.

Zawisza dość krytycznie charakteryzuje przyszłego prezydenta Polski. Jak twierdzi, wielu wyborców głosowało na niego tylko dlatego, że nie był kandydatem PO.

Reklama

Andrzej Duda nie jest mężem stanu. Jego przekaz nie wywołuje dreszczu i nie rzuca na kolana. Jak cierpko zauważył Janusz Korwin-Mikke, gdyby prezydent elekt prowadził swój blog albo profil na Facebooku jako poseł niebędący kandydatem PiS na prezydenta, mało kto interesowałby się nim i jego przekazem. (...) Dzięki Donaldowi Tuskowi, Ewie Kopacz i Bronisławowi Komorowskiemu – został wybrany na prezydenta. Jest doktorem prawa, posłem do Parlamentu Europejskiego i byłym ministrem w Kancelarii Prezydenta. Ale w tym sensie – jest przypadkowym prezydentem. Skazany na pożarcie nie dał się pożreć i z miłym uśmiechem wygrał wybory
– podsumowuje Artur Zawisza.