13 kwietnia na szefa MON czekało 2 tys. żołnierzy, w tym ok. 1 tys. spoza Polski. Najpierw zgromadzono ich na sześć godzin przed planowanym rozpoczęciem uroczystości, potem nie pozwolono piechocie schować się przed deszczem i gradem. Jakby tego było mało, "ostatni żołnierze zeszli z placu przed trybuną VIP tuż przed godz. 18".

Reklama
Nad orzyskim poligonem co chwila przechodziły kilkuminutowe nawałnice, wiał silny wiatr, chwilami padał grad. Żołnierze stanęli w szyku o godz. 9 rano. Już w południe widać było, że są przemoczeni i zziębnięci, a według planu powitanie miało rozpocząć się za trzy godziny i potrwać kolejne dwie. źródło: Polityka.pl

Wiadomo też, że w tym czasie kiedy na uroczystości leciał już prezydent Andrzej Duda, Antoni Macierewicz nadal był na Nowogrodzkiej. W siedzibie PiS bronił swojego Bartłomieja Misiewicza, czyli swojego podopiecznego.

Zimno, wiatr i deszcz powaliły przynajmniej jednego żołnierza. Rumuński oficer zasłabł i musiał być przez kolegów odprowadzony z szyku. Nie chcąc psuć uroczystości, nie wezwali służb medycznych. Na własną rękę zaczęli go rozgrzewać i ułożyli w bezpiecznym od deszczu miejscu, pod trybuną dla prasy. źródło: Polityka.pl
Reklama