O tym,że wzrok Ministerstwa Finansów skierowany jest w stronę ZUS, poinformował dziś Tomasz Robaczyński, nowy podsekretarz stanu w tym resorcie. Jak wskazał, kilka dni temu ZUS podjął uchwałę, na mocy której dokonano blokady 2,2 mld zł "ze względu na dobrą sytuację na rynku pracy i wysoki poziom składek".

Reklama

- To kwota, która nie będzie musiała być przekazana do ZUS na uzupełnienie systemu emerytalnego - stwierdził wiceminister. Tym samym nie pozostawił praktycznie wątpliwości, że jeśli zabraknie pieniędzy na jesienne wybory, rząd sięgnie po środki, które normalnie trafiłyby do ZUS jako dotacja dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS).

- W związku ze zwiększonymi wpływami do FUS z tytułu składek i korektą przyjętej prognozy wpływów do FUS w 2018 roku, zarząd ZUS zdecydował w ubiegłym tygodniu o zablokowaniu 2,2 mld zł dotacji z budżetu państwa. Podkreślam, że decyzja ta jest związana z dobrą sytuacją FUS, tj. zwiększonymi wpływami składkowymi - potwierdza rzecznik ZUS Wojciech Andrusiewicz.

Dzięki dobrej sytuacji na rynku pracy, do FUS trafia więcej pieniędzy z tytułu składek. To oznacza, że ZUS, dysponujący pieniędzmi z Funduszu, stanowi potencjalnie "łakomy kąsek" dla partii rządzącej, która może stanąć przed zadaniem pilnego znalezienia pieniędzy. W dodatku łatwo będzie wytłumaczyć chęć przejęcia pieniędzy, które pojawiły się w ramach oszczędności wynikających z mniejszą potrzebą dotowania FUS. Rzecznik ZUS nie udziela jednak odpowiedzi na pytanie, czy MF już sygnalizował w jakikolwiek sposób możliwość przejęcia części pieniędzy, które zarząd ZUS zdecydował się "zablokować".

Na nieco ponad pół roku przed lokalnymi wyborami - uchodzącymi za najbardziej skomplikowane z organizacyjnego punktu widzenia - pewne są co najmniej dwie kwestie. Po pierwsze - że wskutek nowelizacji kodeksu wyborczego będą to najdroższe wybory w historii. Po drugie - że w budżecie państwa zabezpieczono na ten cel za małe środki.

W rezerwie celowej "Środki na finansowanie przez Krajowe Biuro Wyborcze (KBW) ustawowo określonych zadań dotyczących wyborów i referendów" - czyli tej, która ma służyć do sfinansowania wszystkich tegorocznych referendów i elekcji, nie tylko tych samorządowych - zapisano kwotę 457,7 mln zł. Jak dotąd wydano z niej zaledwie ok. 3,5 mln zł. To jednak i tak nie jest uspokajająca informacja. Bo na jesienne wybory samorządowe i tak zabraknie pieniędzy - pytanie tylko, ile.

Reklama

Do zmiany kodeksu wyborczego KBW szacowało, że koszt tych elekcji wyniesie 307,9 mln zł. Po nowelizacji przepisów koszty te wzrosły 792,5 mln zł. To oznacza manko w wysokości 484,6 mln - a więc drugie tyle, ile obecnie jest w rezerwie celowej budżetu państwa. Obecnie KBW, pod kierownictwem nowej szefowej Magdaleny Pietrzak, na nowo szacuje i urealnia te wyliczenia, co pozwala sądzić, że ostateczna kwota tego niedoboru środków będzie mniejsza. Ale i tak należy się spodziewać, że wciąż brakuje kilkuset milionów.

Tym urzędnicy w MF najwyraźniej nie za bardzo się przejmują. Jak tłumaczą, resort może zareagować, tzn. dosypać pieniędzy, dopiero w momencie, gdy uprawniony organ złoży taki wniosek. Wówczas pieniądze mogą być uruchomione niemalże "z dnia na dzień". Rzecz w tym, że KBW już 20 lutego wysłało pismo wraz z kalkulacją wydatków, adresowane m.in. do premiera Mateusza Morawieckiego i minister finansów Teresy Czerwińskiej. Najwyraźniej nie zostało ono potraktowane jako formalny wniosek, zwłaszcza w sytuacji, gdy w samym KBW są dokonywane ponowne przeliczenia.