Śmierć Pawła Adamowicza wywołała szok wśród samorządowców. Ci z największych miast wystosowali wczoraj wspólny apel do polityków oraz mediów. Piszą w nim, że atak uznają za "szokujące […] żniwo, [które] przynosi nienawiść panosząca się od lat w polskiej debacie publicznej".
"Paweł Adamowicz był politykiem. Zajmował stanowisko powierzone mu przez wyborców. Krytyka konkurentów ubiegających się o urząd prezydenta miasta oraz jego osąd przez opinię publiczną to oczywiście fundament demokratycznego państwa. Prezydent Gdańska był jednak w ostatnich latach i miesiącach ofiarą bezpardonowej nagonki. Wielokrotnie pomawiany i obrażany w najbardziej ohydny sposób. Celowała w tym niestety telewizja publiczna, która potrafiła posunąć się do tego, że w głównym wydaniu «Wiadomości» padły słowa, że jest on «rakiem na polskiej demokracji»" – wskazują przedstawiciele Związku Miast Polskich.
W ten sposób samorządowcy próbują wpisać się w dyskusję dotyczącą zwalczania mowy nienawiści, jaka rozgorzała na nowo po zabójstwie prezydenta Gdańska. Ale na razie nie ma większych szans na to, że rząd przygotuje ustawę poświęconą problemowi. Sprawa jest delikatna, bo nie chce być posądzony np. o próby cenzurowania treści w internecie. Już w 2016 r. klub Nowoczesnej chciał wprowadzenia kar od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności dla osób, które stosują "przemoc lub groźbę bezprawną wobec osób z powodu przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej, z powodu bezwyznaniowości, płci, tożsamości płciowej, wieku, niepełnosprawności lub orientacji seksualnej". Projekt jednak przepadł w głosowaniach sejmowych.
Część polityków PiS jest zdania, że wystarczą rozwiązania ujęte dziś w kodeksie karnym – a więc np. art. 212 mówiący o pomawianiu innych osób czy art. 216 odnoszący się do znieważania. Przewidziane kary to grzywna, ograniczenie wolności lub jej pozbawienie na okres do roku (jeśli odbywa się to za pomocą środków masowego przekazu). Jest także art. 190, który mówi o groźbach karalnych.
Reklama
Reklama
Od czasu wydarzeń w Gdańsku policja stała się bardzo wyczulona na wszelkiego rodzaju hejterskie i nawołujące do agresji wpisy internautów – zwłaszcza te skierowane w stronę konkretnych osób. Wczoraj do godz. 16 policja ujęła już sześć osób, które kierowały groźby pod adresem prezydenta RP oraz prezydentów Olsztyna, Wrocławia, Poznania, Opola i Warszawy. W Komendzie Głównej Policji (KGP) zapewniają nas, że nie jest to efekt bezpośredniego polecenia ze strony szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego, lecz działania funkcjonariuszy oddelegowanych do walki z cyberprzestępczością.
Ale z tym działaniem bywało różnie. We wrześniu 2017 r. w komendach wojewódzkich powołano koordynatorów do zwalczania przestępstw z nienawiści, a w kolejnym miesiącu – koordynatora krajowego. Efekty prac początkowo były raczej mizerne – po kilka podjętych spraw w każdej z komend wojewódzkich. Już 23 stycznia 2018 r. KGP zwróciła się do komend o "wzmożenie działań mających na celu monitorowanie oraz identyfikację osób i grup, których członkowie mogą dopuszczać się tego rodzaju przestępstw, oraz zintensyfikowania współpracy w tym zakresie z ABW".
Jakie były efekty tego apelu? W czerwcu 2018 r. usłyszeliśmy o ok. 80 sprawach (choć jest to ogólna liczba spraw podjętych, nie istnieje odrębna statystyka dla przestępstw motywowanych nienawiścią), a w październiku było ich 105. Obecnie policja zajmuje się 143 sprawami. Biorąc pod uwagę skalę nienawistnych wpisów w internecie, skala działania funkcjonariuszy może być więc nieadekwatna do potrzeb.
Jak słyszymy, zebrane materiały przekazywane są do właściwych prokuratur, zaś policja w takich sytuacjach głównie podpiera się art. 119, 255, 256 i 257 kodeksu karnego (przestępstwa są ścigane z urzędu).
Kraje europejskie regulują tę kwestię na różne sposoby. W niektórych, takich jak Austria, Czechy, Dania czy Francja, przestępstwa związane z mową nienawiści wpisane są mniej lub bardziej wprost do kodeksu karnego. W innych, takich jak Belgia, walce z nimi służą specjalne przepisy – w przypadku tego kraju jest to tzw. ustawa Moureauxa (od nazwiska ministra sprawiedliwości, który był jej autorem). W kilku państwach konieczność ścigania mowy nienawiści wpisana jest do konstytucji, jak w przypadku Estonii, gdzie mówi o tym wprost art. 12 (oprócz tego osobny paragraf ma także estoński kodeks karny). Mowy nienawiści zabraniają również ustawy zasadnicze np. Belgii, Słowacji i Węgier.
Swoboda wypowiedzi jest również bardzo silnie chroniona przez konstytucję Niemiec. Ale nawet w ustawie zasadniczej naszych sąsiadów znalazł się zapis, że wolności obywatelskie mogą zostać ograniczone z uzasadnionych względów przez zapisy prawa szczegółowego. W tym wypadku penalizacji mowy nienawiści poświęconych jest kilka artykułów kodeksu karnego: 86, 130 oraz 166.
Na przeciwnym biegunie podejścia do mowy nienawiści znajdują się Stany Zjednoczone (czy szerzej: kraje anglosaskie), gdzie za jedną z najważniejszych swobód obywatelskich uznaje się swobodę wypowiedzi – co wielokrotnie potwierdzały wyroki tamtejszych sądów. W związku z tym Amerykanie często postrzegają regulacje mające na celu walkę z mową nienawiści jako ograniczenie kluczowej swobody obywatelskiej.
Powyższą zasadę najlepiej oddają słowa sędziego Samuela Alito (członka składu Sądu Najwyższego od 2006 r.): „Mowa, która poniża na podstawie rasy, etniczności, płci, religii, wieku, niepełnosprawności czy z dowolnego innego powodu, jest nienawistna; ale największą dumą naszego orzecznictwa dotyczącego swobody wypowiedzi jest to, że chronimy wolność ekspresji myśli, wobec których czujemy nienawiść”.
Więc nawet jeśli w USA można swobodnie głosić, że Holocaustu nie było, nie znaczy to, że każdy może w każdej chwili mówić, co mu się żywnie podoba. Można zostać pociągniętym do odpowiedzialności, jeśli naruszy się czyjąś prywatność (jak w przypadku grupy walczącej z aborcją, która opublikowała w sieci dane lekarzy pracujących w klinikach zapewniających zabieg).