Były prezydent zdradził, że może wystosować aż 20 pozwów. - 99,9 tego, co opowiadają, to są kłamstwa! Mówią, że przeze mnie jacyś ludzie w stoczni byli zwolnieni czy krzywdzeni, że ja niszczyłem ludzi. Tam, gdzie ja pracowałem, nikt nie miał żadnych problemów. To ja miałem problemy. Mnie wyrzucili. To opowiadanie absurdów musi się skończyć! - grzmi Lech Wałęsa w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
Wiadomo, że gotowe są już dwa pierwsze wezwania do przeprosin. Idą do Jana Pietrzaka oraz prof. Andrzeja Zybertowicza - za używanie w stosunku do byłego prezydenta takich epitetów, jak "płatny agent SB", "zdrajca” czy "donosiciel".
Na celowniku Wałęsy jest także historyk Sławomir Cenckiewicz. - Pisze, że ja pochodziłem z rodziny patologicznej. To była bardzo porządna wiejska rodzina. Wszyscy kończyliśmy bez problemu podstawówkę – bez milicji, bez awantur – i wychodziliśmy dalej w świat. To Cenckiewicz jest patologią, nie ja! - mówi WP Wałęsa.
- Ja w teczce Kiszczakowej prawdziwego papieru nie znalazłem. Kombinacje mogły być różne. Na rewizjach u mnie w domu wpadły różne rzeczy. Wpadł na przykład mój opis Grudnia '70. Tam napisałem, jak to wyglądało. Wystarczyło, żeby dopisać ksywkę i już. Ale to nie donos, tylko ich kombinacja. Przyznali się przecież do podrabiania. Gdyby mieli oryginały, to nie potrzeba podrabiać. Cała sprawa jest więc robiona - uważa były prezydent.
- Trzeba w Polsce szanować wyroki. Obowiązuje zasada domniemania niewinności - podsumowuje.