Rafał Trzaskowski w czwartkowej rozmowie z portalem Onet.pl został zapytany m.in. o to, czy zatrudniony w ratuszu na półroczne zastępstwo twórca "Soku z Buraka" nadal będzie tam pracował.

Reklama

Tak, bo jest to osoba wyjątkowo dobrze wykwalifikowana, jeżeli chodzi o kwestie dotyczące znajomości sieci i zwiększania zasięgów portali miejskich. I tylko do tego była nam ta osoba potrzebna. I dobrze wypełnia swoją pracę - ocenił Trzaskowski.

Został także zapytany, czy podobają mu się publikowane przez "Sok z Buraka" treści. - Niektóre treści są zabawne, inne nie do końca. Ale ja też nie jestem osobą, która śledzi memy w internecie, bo nie mam na to czasu. I nie jestem od oceny "Soku z Buraka". Wiem jedno – osoba, która pracuje w urzędzie, miała za zadanie poświęcenie się portalom miejskim, to robiła i do niczego innego nie była przez ratusz wykorzystywana - podkreślił.

Zaprzeczył, by stołeczny ratusz współpracował z profilem "Sok z Buraka". Zastrzegł jednak, że nie zamierza prowadzić dochodzenia co do ewentualnych treści, które przez niektórych są uważane za "hejterskie".

Nota bene uważam, że śmieszne jest porównywanie tej sytuacji do hejterów w PiS, którzy są na listach wyborczych tej partii albo w ministerstwach, skąd wyjmują wrażliwe dane i używają ich do walki politycznej, dezawuowania sędziów i są programowani przez ministra, jak to robić - ocenił.

Prezydent stolicy był też pytany o kandydatkę Koalicji Obywatelskiej do Sejmu Klaudię Jachirę, która - jak zaznaczył dziennikarz - słynie właśnie z agresji internetowej.

Mnie osobiście styl pani Jachiry się nie podoba. To nie jest humor, który lubię. Uważam też, że przekraczanie pewnych granic jest kontrproduktywne. Ale nie ja układałem listy wyborcze. Zachowajmy jednak proporcje. Ja wiem, że w wypowiedziach pani Jachiry pojawiają się rzeczy bardzo kontrowersyjne, a to, co zrobiła pod pomnikiem Armii Krajowej nie ma żadnego uzasadnienia. Zresztą za to akurat przeprosiła - powiedział.

Reklama

Trzaskowski zaznaczył, że rozumie, iż treści pojawiające się na portalach, które solidaryzują się z opozycją "nie zawsze mają smak". Podkreślił jednak, że "to jest wciąż coś zupełnie innego niż hejt oraz dyskredytowanie i atakowanie ludzi za pomocą państwowej machiny".

Gdy wchodzi się ludziom do domu, rodzinie posła zabiera się telefony, a potem treści z tych telefonów pokazywane są w mediach publicznych. Albo kiedy hejterzy w ministerstwie wyciągają wrażliwe dane, do których nikt nie powinien mieć dostępu, i wykorzystują je do ataku i dyskredytowania ludzi. To jednak jakościowo kompletnie co innego niż najgłupszy nawet mem czy dowcip - zaznaczył.

Jego zdaniem, jeżeli PiS wygra wybory, to stolica będzie musiała oszczędzać. - Będziemy musieli się niestety szykować do tego, żeby ograniczać wydatki, zamrażać wydatki bieżące i opóźniać niektóre inwestycje. Bo nie będzie innego wyjścia. Dlatego stawiam tezę, że za realizację obietnic PiS-owskich zapłacą mieszkańcy miast. Bo to nam się wystawia rachunek – samorządom i przedsiębiorcom - ocenił.

Wyraził też nadzieję, "że PiS nie będzie miał większości rządzącej i wtedy nie będzie problemu, bo w programie Koalicji Obywatelskiej cały PIT ma zostawać w samorządach". - Natomiast jeżeli wygra PiS, trzeba się przygotować, że warszawiacy zapłacą rachunek wystawiony przez partię rządzącą. A nie wspomniałem jeszcze o wzrastających cenach energii i wszystkich usług - dodał.

Według niego wszystkie obietnice PiS dotyczące obniżania podatków będą kosztowały Warszawę ponad 800 mln zł, a wzrastające janosikowe to 140 mln zł. - Do tego zmiany dotyczące ZUS-u oraz 500 mln rocznie więcej kosztuje nas edukacja. Jeszcze parę lat temu płaciliśmy na edukację 2,5 mld rocznie, a teraz to jest 4,5 mld. Te wzrosty kosztów są olbrzymie. Wynika to z tego, że coraz więcej rząd przerzuca na barki samorządów, chociażby dużą część pensji nauczycieli - mówił Trzaskowski.