Sekretarz generalna Rady Europy Marija Pejčinović Burić mówiła niedawno, że nieporozumienia, jakie pojawiły się wokół konwencji stambulskiej, trzeba szybko wyjaśnić za pomocą konstruktywnego dialogu. Czy to właśnie robiła pani w Polsce?

Reklama
Nasza wizyta koncentruje się na prawnych aspektach implementacji konwencji. Mogę tylko odnieść się do tego, czego do tej pory dowiedziałam się na temat trwającej w Polsce dyskusji. Jej osią wydaje się być obawa, że konwencja zawiera rozwiązania, które mogą stanowić zagrożenie dla tradycyjnego modelu rodziny. Prawdę mówiąc, podobne argumenty słyszę od miesięcy z różnych krajów.
Czyli nie są to tylko polskie obawy?
Zdecydowanie nie, co tylko pokazuje, jak wielkie jest niezrozumienie dla konwencji stambulskiej. W żadnym artykule, w żadnym zapisie nie wspomina ona o jakiejkolwiek wizji rodziny. A już z pewnością nie forsuje jednej kosztem drugiej. Główne założenie konwencji jest takie, by wszyscy byli przede wszystkim w domu bezpieczni. Bez względu na to, o jakiej rodzinie mówimy: małżeństwie czy związku nieformalnym, rodzinie wielodzietnej czy bezdzietnej. Nie dyskryminujemy nikogo. Nadrzędnym celem jest ochrona jednostek.
Marcin Romanowski, wiceminister w resorcie sprawiedliwości, nazwał konwencję "genderowym bełkotem". Te słowa są pani zdaniem właśnie efektem nieporozumienia?
Wiem, że dokument zawiera kontrowersyjne dla części polskich polityków określenie "gender”. Ale nie jest przypadkiem, że pada właśnie to słowo, a nie "seks”, które odnosi się do płci rozumianej wyłącznie biologicznie. Żeby zrozumieć różnice, trzeba odnieść się do studiów nad płcią w szerszym kontekście, społecznym i kulturowym. Mowa w nich o stereotypach, rolach przypisywanych kobietom i mężczyznom, oczekiwaniach społecznych związanych z płcią, zachowaniach akceptowanych i nie. To wszystko prowadzi do wniosku, że kobiety doświadczają przemocy właśnie ze względu na fakt, że są kobietami. Płeć jest czynnikiem ryzyka, przyczyną nierównego traktowania.