"Prezydent USA Barack Obama miał rację, nie planując udziału w majowym szczycie Unii Europejskiej, skoro UE najwyraźniej nie chce mieć wspólnej polityki zagranicznej" - pisze publicystka na łamach dziennika "Washington Post".

Reklama

Wybór nieznanych polityków na prezydenta i ministra spraw zagranicznych UE dowodzi, iż "prawdziwi przywódcy" Unii - jak ich określa Anne Applebaum - czyli niemiecka kanclerz Angela Merkel i prezydent Francji Nicolas Sarkozy, "nie chcą, by kontynent miał jakąkolwiek (wspólną) politykę zagraniczną".

"Jeżeli jednak nie chcą oni mówić jednym głosem, po co prezydent USA miałby udawać, że słucha? Może o wiele więcej osiągnąć, dzwoniąc po prostu do Merkel, Sarkozy'ego lub brytyjskiego premiera, aby od czasu do czasu prywatnie z nimi pogadać" - pisze publicystka.

Jej zdaniem, nie musiało tak być, ponieważ administracja Obamy była na początku otwarta na wspólne rozwiązywanie problemów z Europą, tylko oczekiwała jedności jej polityki zagranicznej.

Reklama

"Rok temu, na początku tej administracji, Europejczycy mieli szansę zrobić prawdziwe wrażenie na Waszyngtonie. Wszystkie drzwi były otwarte, wszystkie uszy słuchały, każda koalicja europejska, która by chciała pomóc w rozwiązaniu problemów bezpieczeństwa światowego, otrzymałaby (z USA) carte blanche" - zauważa Applebaum. "Nic się jednak nie stało, żadna taka koalicja nie powstała i okazja przeminęła. Prezydent Obama jest teraz zajęty innymi sprawami" - konkluduje.

Szczyt UE-USA miał się odbyć 24-25 maja w Madrycie. Po ogłoszeniu w poniedziałek przez Waszyngton, że spotkanie to nie mieści się w planach podróży prezydenta Obamy, UE poinformowała, że szczyt nie odbędzie się w przewidzianym terminie.