Policjanci mieli poważny szkopuł. Provost zapewniła jednak kolegów, że prostytucją zajmuje się tylko od czasu do czasu. Głównie w piątkowe noce. Jak przekonywała, skusiły ją zarobki. Za jedną taką nockę mogła wziąć nawet 500 dolarów!

I to ich przekonało! Uznali, że to, jak dorabia, to jej sprawa. Najważniejsze, że nikomu nie szkodzi. "Nie zauważyliśmy konfliktu interesów. Przez większość swojej policyjnej służby Provost siedzi w biurze i nie ma kontaktu z przestępcami" - argumentował Jon Neilson, rzecznik policji w Auckland. I dodał, że prostytucję Provost uprawiała w zupełnie innym rejonie miasta niż ten, którym zajmował się jej posterunek.