Małgorzata Minta: Co właściwie robi astronauta, lecąc kosmicznym promem?
Piers Sellers: Jeśli chodzi o te podstawowe czynności: jedzenie, picie czy spanie, nie są one znacznie trudniejsze do wykonania w kosmosie niż na Ziemi. To raczej kwestia inności niż trudności. Jednak najgorszą rzeczą, z jaką przyszło mi się zmierzyć w trakcie misji, to permanentny brak czasu. Masz tak wiele rzeczy do zrobienia, wszystko jest dokładnie rozpisane, minuta po minucie, sekunda po sekundzie, a ty musisz się tego planu trzymać za wszelką cenę. W najgorsze dni pracowaliśmy po 19 godzin bez przerwy! Potem łapaliśmy 5-godzinną drzemkę tylko po to, by wstać i pracować kolejne 18 czy 19 godzin.
Aż tyle pracy? To dla mnie spore zaskoczenie.
To dlatego, że potrafimy się ładnie uśmiechać do kamery (śmiech). Ale tak na serio te dwa tygodnie, jakie zwykle trwa misja wahadłowca, to praca, praca i jeszcze raz ciężka praca. Wszystko musisz robić najdokładniej, najszybciej i najlepiej, jak tylko potrafisz.
Czyli z kosmicznych wakacji nici?
No aż tak strasznie nie było. Mieliśmy np. dwuipółgodzinną przerwę, w czasie której mogliśmy pisać do przyjaciół, rodziny, coś poczytać, i to było miłe. Ja miałem też okazję pobyć na stacji kosmicznej ISS, co było naprawdę super. Ale szczerze mówiąc, po kilku godzinach szybko zacząłem się denerowować, że nie muszę nic robić i zacząłem sobie szukać jakiegoś zajęcia.
Czy lecąc w kosmos, zabrałeś ze sobą jakieś specjalne przedmioty?
O tak. Wziąłem małe prezenciki dla moich wnuczków. Przede wszystkim zabrałem jednak MUZYKĘ! Nigdzie bym się nie ruszył bez kilku moich ulubionych płyt. W swoją pierwszą misję zabrałem album grupy Garbage, zresztą wcześniej im to obiecałem. Tym razem zabrałemhellip;hm... niech sobie przypomnę. Na pewno spakowałem najnowszą płytę Coldplay, Annie Lennox,hellip;
Wychodzi na to, że jesteś muzycznym patriotą, bo to wyłącznie brytyjscy wykonawcyamp;hellip;
Wziąłem też The Cure, ale nie wiem, czy oni też są Brytyjczykami. No i zabrałem Bacha. Czemu nie, Bach jest fajny. Zwłaszcza, gdy się jest kosmosie.
Twoja ostatnia misja, która miała miejsce w lipcu tego roku, była szczególna, bo należała do projektu amp;bdquo;Return to flight” (ang.: powrot do lotów ), czyli wznowienia lodów wahadłowców po katastrofie Columbii. Czy ten lot różnił się dla ciebie od poprzedniego?
Nie, raczej nie. Po tragedii Columbii wszyscy przystąpiliśmy do intensywnej pracy. Dziesiątki specjalistów: inżynierów, konstruktorów i astronautów badały przyczyny wypadku, przebieg tragedii. Nasza misja była drugą z cyklu bdquo;Return to flight”, rok przed nami odbyła się wyprawa STS-114 na promie Discovery. Wtedy też pojawiły si pewne problemy, podobne do tych na Columbii, ale w mniejszej skali i na szczęście nic złego się nie stało. Jednak NASA zdecydowała się odczekać kolejny rok przed wysłaniem naszej załogi. Tym razem wszystko poszło jednak niemal idealnie. Ciężka praca inżynierów nie poszla na marne, bo udało nam się w końcu rozwiązać problem odpadającego poszycia. I mam nadzieję, że kolejne 17 misji odbędzie się bez problemów.
Pierwsz raz poleciałeś w kosmos na pokładzie Atlantisa w 2002 r. Co czułeś, będąc w końcu tam w górze?
Ogarnęło mnie wrażenie wielkiego, niewyobrażalnego piękna. Czułem się po prostu cudownie. Cudownie... Oczywiście, jak chyba każdy, miałem jakieś wyobrażenia, jak będzie tam na górze. Wcześniej oglądałem mnóstwo zdjęć, filmów z poprzednich wypraw, spędziłem godziny na rozmowach z kolegami, którzy już uczestniczyli w misjach. Bez dwóch zdań: zdjęcia kosmosu są piękne, a opowieści ciekawe, ale gdy już w końcu zobaczysz to na własne oczy, sam unosisz się w stanie nieważkości, czujesz się zupełnie inaczej... Wyobraź sobie, że nic nie czujesz, po prostu unosisz się w przestrzeni. Nagle pod twoimi nogami pojawia się Ziemia, która jest intensywnie niebieska i jarzy się takim tajemniczym, wewnętrzym światłem, błyszczy na tle kosmosu jak cudowny szafir. Dokładnie widzisz oceany, lądy, góry, srebrzystą otoczkę atmosfery. Całe niebo jest jak czarny, miękki aksamit, a Słońce z białego złota, niesamowicie jasne, tak cudownie białe. To naprawdę niesamowity widok i niezwykłe doznanie.
A jak było podczas spacerów kosmicznych?
Spacery kosmiczne to cudowne doświadczenia. Mówię ci, powinnaś tego spróbować. Jesteś poza statkiem, widzisz wahadłowiec, Ziemię i obok nich siebie. I to jest coś! A ponieważ prom przelatuje na Ziemią z prędkością 8 km/s, cała Europa przemyka pod twoimi stopami w 5 czy 6 minut! Samo unoszenie się w przestrzeni jest po prostu czystą przyjemnością... Często śnię o tym, że spaceruję w kosmosie: to tak niezwykłe uczucie, że nie sposób go zapomnieć.
Astronauci często mówią, że loty w kosmos ich zmieniły pod względem duchowym. Ciebie też?
Szczerze mówiąc, nie. Ludzie często zadają mi to pytanie i są chyba trochę rozczarowani, słysząc moją odpowiedź. Wiesz, ja jestem naukowcem. Spędziłem 15 czy 20 lat, badając, jak działa Ziemia, jakie prawa rządzą jej klimatem i atmosferą. Mimo wszystko gdy w końcu znalazłem się w górze i spojrzałem na naszą planetę, to było naprawdę coś. Bo wiedzieć to jedno, a zobaczyć, jak działa, to coś zupełnie innego, niezwykle pięknego. Wreszcie mogłem na własne oczy, na żywo zobaczyć to, o czym czytałem czy pisałem przez te wszystkie lata. Widziałem jak tworzy się pogoda, jak powstają huragany,wędrują nad powierzchnią oceanów, rosną i znikają. Zobaczyłem burze i morskie sztormy, wielkie pożary trawiące lasy Amazonii i burze piaskowe pusztoszące afrykańskie równiny. To jest tak jak ze sztuką, możesz czytać o obrazie, co na jego temat sądzą eksperci, ale potem widzisz go na własne oczy i wszystko jest inne. Tak się własnie czułem, będąc w kosmosie. Ale żeby misje zmieniły moją duchowość, czy sposób patrzenia na świat, to chyba raczej nie.
Co czułeś po powrocie z pierwszej misji? Czy chciałeś znów lecieć?
Po wylądowaniu marzyłem tylko o jednym: żeby w końcu się porządnie wyspać. Chciałem też wziąć długi, ciepły prysznic... Ale mówiąc poważnie, po powrocie z misji każdy astronauta ląduje z powrotem na końcu kolejki kandydatów do kolejnego lotu. I tak było ze mną. Wiedziałem, że przede mną czeka spory tłum osób, które polecą w pierwszej kolejności. Jednak szczęście postanowiło się do mnie uśmiechnąć. Udało mi się uczestniczyć w dwóch pomyślnie zakończonych misjach, odbyłem sześć kosmicznych spacerów.
A kiedy po raz pierwszy pomyślałeś: zostanę astronautą?
To się zaczęło, gdy miałem 6 czy 7 lat, kiedy w swoją misję wyruszył Jurij Gagarin. W czasie transmisji z jego startu ojciec tłumaczył mi, na czym to wszystko polega. Powiedział, dlaczego w kosmosie dni i noce trwają tak krótko, pokazał też na mapie, którędy będzie leciał statek Gagrina. Byłem po prostu zafascynowany pomysłem, że ktoś może ot tak polecieć sobie w przestrzeń kosmiczną. Potem z zapartym tchem śledziłem wszystkie kolejne projekty kosmiczne: misje Gemini, Apollo, lądowanie na Księżycu. Każda ich minuta była dla mnie czymś niezapomnianym, a każde zdjęcie czy relacje, jakie transmitowała telewizja, robiły na mnie ogromne wrażenie. No i wtedy zacząłem myśleć, że to jest właśnie ta jedna rzecz, jaką chcę w życiu robić.
Jakoś specjalnie pokierowałeś swoją edukacją i karierą?
Niespecjalnie, choć jednocześnie wszystko co robiłem, było w jakiś sposób powiązane z astronomią i kosmosem. Po skończeniu studiów na Wydziale Ekologii University of Edinburgh zdecydowałem się zostać na uczelni, pracować jako naukowiec. W 1981 r. na Leeds University obroniłem doktorat z biometeorologii, a potem
pracowałem w różnych instytutach naukowych zajmujących się badaniem atmosfery i klimatem. Ta praca dawała i nadal daje mi mnóstwo satysfakcji, ja po prostu kocham to robić.
No dobrze, ale co z kosmosem?
Cóż, z biegiem czasu te marzenia nie zniknęły, ale zaczęły się oddalać. Coraz rzadziej myślałem o tym, że kiedyś uda mi się polecieć w kosmos. Ale szczerze mówiąc, nie czułem, że coś tracę, nie było mi smutno z tego powodu. Byłem szczęśliwy, będąc naukowcem. To był naprawdę świetny okres mojego życia.
Więc jak doszło do tego, że w końcu jednak trafiłeś do NASA?
W 1982 r. przeprowadziłem się wraz żoną do Stanów Zjednoczonych, gdzie zajmowałem się m.in. tworzeniem modeli klimatycznych, badaniami z wykorzystaniem satelitów pogodowych, specjalnych samolotów meteorologicznych itp. W 1984 r. postanowiłem spróbować spełnić swoje dziecięce marzenia. Zacząłem
się starać o przyjecie do NASA. Nie miałem jednak amerykańskiego obywatelstwa i to okazało się przeszkodą na drodze do realizacji moich zamierzeń. Zanim więc zostałem astronautą, musiałem zostać Amerykaninem. Zajęło mi to aż dziewięć lat. Jednak gdy tylko dostałem amerykański paszport, od razu złożyłem dokumenty.
Od razu zakwalifikowali cię do programu kosmicznego?
Niestety, nie miałem aż tyle szczęścia. Moja aplikacja została pozytywnie rozpatrzona dopiero przy trzecim podejściu. Ale i tak nie mogłem w to uwierzyć! Czułem się po prostu fantastycznie, byłem naprawdę szczęśliwy.
Ty byłeś szczęśliwy, ale co na to rodzina?
Na początku po prostu nie mogli uwierzyć, że NASA w końcu przyjęła moją aplikację i polecę w kosmos. Cała moja rodzina była w szoku. Moja żona przede wszystkim dlatego, że nagle, ni z tego ni z owego, musieliśmy porzucić nasze dotychczasowe życie w stanie Maryland, gdzie pracowałem przez 13 lat, po czym wyprowadzić się na drugi kraniec kraju, do Teksasu, gdzie znajduje się ośrodek szkoleniowy dla astronautów. Na szczęście udało nam się znaleźć świetną firmę przeprowadzkową i wszystko poszło gładko, nic się nie pogubiło ani nie zniszczyło.
I nikt z bliskich nie powiedział ci, że taka przeprowadzka to zły pomysł?
Nie, bo wszyscy byliśmy strasznie podekscytowani faktem, że polecę w kosmos. I wydaje mi się, że moi bliscy mieli z tego sporo frajdy. Mama i bracia przyjechali z Anglii do Stanów, by zobaczyć obydwa moje starty.
Jak sam mówiłeś, obecnie jesteś na końcu kolejki astronautów czekających na kolejne misje. Czy myślisz, że jeszcze raz uda ci się polecieć w kosmos?
Trudno powiedzieć. Niestety, to nie ja podejmuję decyzję kto i kiedy leci. Choć nie powiem, byłoby cudownie wrócić w kosmos. Przede mną stoi jednak spory tłumek osób, które jeszcze nie miały okazji doświadczyć tego co ja. Jednak fakt, że mogę innym osobom pomóc w przygotowaniach do misji, też daje mi wielką radość i satysfakcję.
Z astronauty zostałeś trenerem astronautów?
Tak, na tym ma polegać moja nowa praca. Mam prowadzić treningi przygotowujące do spacerów kosmicznych. Będę zatem brał takich młodych delikwentów, wrzucał do zbiorników z wodą i torturował (śmiech).
Ile trwa taki trening?
Całe szkolenie trwa półtora roku. Obejmuje ono 20 lub 30 sesji ćwiczeń w zbiornikach z wodą, z których każda trwa od 5 do 6 godzin. (Przyszli astronauci trenują
najczęściej w dawnych fabrykach lub zbiornikach zamkniętych gazowni; warunki panujące w bardzo głębokich basenach naśladują te, jakie panują w stanie nieważkości – przyp. red.). O Boże, gdy tak to sobie teraz liczę, to wychodzi na to, że to mnóstwo ciężkiej pracy!
Obecnie na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej przebywa Anouscheh Ansari, pierwsza w historii kobieta kosmoturystka. Czy myślisz, że kosmoturystyka kiedyś stanie się dostępna dla większej grupy osób?
Niestety, jeszcze długo kosmiczne wakacje będą kosmiczne drogie. Obecnie na wydatek rzędu 20 mln dol., bo tyle kosztują 10-dniowe wakacje w kosmosie,
może sobie pozwolić garstka osób. To naprawdę trudna gałąź biznesu. Wątpię, by szybko stał się on bardziej powszechny i to nie tylko ze względu na horrendalnie wysokie koszty takiej wycieczki. Tego typu przedsięwzięcia pomagają teraz przede wszystkim Rosjanom, bo stanowią dość znaczący wpływ do kasy tamtejszej agencji kosmicznej. Mimo to bardzo chciałbym, by każdy z nas mógł kiedyś polecieć w kosmos. Byłoby cudownie, gdyby więcej osób, a nie tylko harujący astronauci, mogło doświadczyć tego co ja. Byłoby fantastycznie, gdybyś sama mogła tam polecieć. No, ale wtedy nie miałbym powodu, by z tobą rozmawiać, bo równie dobrze mogłabyś przeprowadzić ten wywiad sama ze sobą. A to byłaby szkoda.
Piers Sellers - urodzony w 1955 r. w Crowborough w Wielkiej Brytanii. Zanim trafił do NASA, był naukowcem: zajmował się ekologią i biometeorologią, obronił doktorat na Leeds University. Udział w dwóch udanych misjach wahadłowców pozwala nazywać go weteranem przestrzeni kosmicznej. Pierwsza z nich, w roku 2002 na pokładzie Atlantis, była jedną z ostatnich misji skupiających się na budowie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Trzy miesiące później spłonęła Columbia, wchodząc w atmosferę Ziemi i loty wahadłowców zostały na długi czas wstrzymane. W roku 2005 i 2006 NASA zdecydowała się przeprowadzić dwie kolejne misje „Return to flight” (powrót do lotów), Sellers był członkiem załogi drugiej z nich.