Kiedy policja postanowiła skończyć dramat, a w rękach zamachowca były już tylko dwie uczennice, oddziały specjalne postanowiły zaatakować. Szaleniec zdążył wystrzelić do jednej z dziewczyn, a potem strzelił do siebie. Odwieziona helikopterem do szpitala zakładniczka nie przeżyła.

Wszystko zaczęło się w samo południe. Wyglądający na mniej więcej 30 lat mężczyzna wszedł do szkoły i od razu zaczął strzelać. Krzyknął, że ma bombę i zamknął się w klasie na drugim piętrze budynku z szóstką zakładników. Czwórkę wypuścił po południu.

Strzały w amerykańskiej szkole rozległy się nie po raz pierwszy. Tym razem w maleńkim Bailey. Skończyło się tylko trochę mniej tragicznie niż siedem lat temu w pobliskim Columbine, gdzie w podobnych okolicznościach zginęło 13 uczniów.

Wtedy strzelali koledzy licealistów. Teraz... No właśnie. Nikt nie wie, kim był napastnik. Nie wiadomo nawet, czego się domagał. Porozumiewał się z policją, każąc swoim zakładnikom krzyczeć przez okno. Kiedy krzyki ustały, policja postanowiła wkroczyć.

Zanim uzbrojeni funkcjonariusze zaatakowali, autokarami ewakuowano resztę uczniów. Druga z licealistek, którą do samego końca przetrzymywał szaleniec, wyszła z opresji bez szwanku.