Aleksander Łukaszenka po niedzielnych obchodach opozycji w Mińsku z okazji Dnia Wolności tupnął nogą. Chce roprawić się z działaczami wolnościowymi, skupionymi przy demokracie Alaksandrze Milinkiewiczu, którzy mimo nieustających prześladowań ze strony reżimu, nie rezygnują z walki o wolną i demokratyczną Białoruś.
"Kraju nie oddamy parszywym ludziom i popaprańcom z opozycji, która prowokuje władzę" - ogłosił dziś białoruski prezydent podczas wizyty w zakładach warzywnych pod Mińskiem.
Mało tego. Dyktator chce rozprawić się także z zagranicznymi ambasadorami, bo podejrzewa, że pomagają opozycji. "Zrobimy porządek ze stanowiskiem ambasadorów. Przecież w żadnym kraju świata nie pozwala się ambasadorom uczestniczyć w nielegalnych akcjach" - grzmiał Łukaszenka.
Co szykuje tyran? "Jak się mawia po rosyjsku, po mordzie damy temu, kto odważy się wstrzymać ten proces, jaki zachodzi w kraju, proces konstruktywny i trudny" - zapowiada Aleksander Łukaszenka. Wygląda więc na to, że reżim na Białorusi na pewno nie zelżeje. A w grę wchodzą kolejne prześladowania i aresztowania.
Tym bardziej, że prezydent nie wykazuje najmniejszej woli do rozmów z opozycją. Gdy przed niedzielnymi obchodami Dnia Wolności - rocznicy pierwszego w historii państwa białoruskiego - działacze wolnościowi zaprosili w liście Łukaszenkę do dialogu i wspólnego uczczenia, on zareagował furią.
"Widzieliście, jak ci parszywi ludzie, najgorsi ludzie naszego społeczeństwa, przed 25 marca pisali do mnie listy i proponowali coś tam razem przeprowadzić" - skwitował Łukaszenka.