Według ministra ds. środowiska Zoltana Illesa pęknięcie na północnej ścianie zbiornika, który wylał 4 października po pęknięciu na innej ścianie powodując śmierć 9 osób i obrażenia u ponad 150, zwiększyło się w nocy ze środy na czwartek z 54 cm do 55,5 cm. Przyznał on, że utrzymuje się wobec tego ryzyko nowego wycieku. Podkreślił jednak, że potrójny wał wzniesiony wokół zbiornika ochroni pobliskie wsie Kolontar i Devecser, które zostały już zalane po pierwszym pęknięciu.
Dodał, że 700 mieszkańców Kolontaru, których ewakuowano w ostatnią sobotę, zostanie wkrótce poinformowanych, że mogą już wrócić do domu. Niektórym pozwalano w ostatnich dniach odwiedzać swoje domy, by mogli nakarmić pozostałe tam zwierzęta.
Rzecznik służb ochrony cywilnej Gyoergy Tuettoes zapewnił, że ulice Kolontaru i Devecseru zostały już wyczyszczone gipsem, dzięki czemu w wielu miejscach "zniknęły czerwone plamy po szlamie".
Tymczasem ekspert Węgierskiej Akademii Nauk Laszlo Kotai zapewnił w czwartek w rozgłośni InfoRadio, że wdychanie pyłu powstającego na skutek wysychania czerwonego szlamu jest raczej nieprzyjemne niż niebezpieczne. Kotai podkreślił, że występujący w powietrzu kwas węglowy neutralizuje ług, który jest składową czerwonego szlamu, wobec czego staje się on mniej groźny dla zdrowia.
Jak jednak zaznaczył, pył powstający z wysychającego szlamu, który jest przenoszony przez wiatr na odległość nawet kilku kilometrów, wywołuje nieprzyjemne objawy, na przykład po dostaniu się do dróg oddechowych podrażnia je i powoduje szczypanie. Dlatego na terenach dotkniętych katastrofą ekspert zaleca noszenie masek na twarzy.
Kotai dodał, że najważniejszym zadaniem jest wciąż usunięcie rozlanego czerwonego szlamu, by nie przeobrażał się w pył.